Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
Reklama
piątek, 15 listopada 2024 17:43
Reklama KD Market

Misiu wędruje

Michał Kamiński, powszechnie nazywany „misiem”, to w krajowej polityce postać charakterystyczna. Zaczynał w Narodowym Odrodzeniu Polski, organizacji mającej wszelkie cechy założonej – jak robiło to np. niemieckie BND – przez służby specjalne, po to, by prowokować i kontrolować „środowiska ekstremistyczne”. Z NOP odszedł jednak dość szybko i stał się twarzą Zjednoczenia Chrześcijańsko-Narodowego, partii która deklarowany fundamentalizm katolicki połączyła z fundamentalnym brakiem przyzwoitości i oportunizmem. Do ZChN należał wtedy także inny z dzisiejszych frontmenów PO, Stefan Niesiołowski, a sam Kamiński wraz z Tomaszem Wołkiem – potem jednym z dziennikarzy najbezwstydniej lizusowskich wobec PO – pielgrzymował z ryngrafem do generała Pinocheta, co ściągnęło nań prawdziwą furię liberalnych mediów, przysparzając lansu. Gdy tylko okazało się, że PiS idzie do władzy, natychmiast stał się członkiem dworu Kaczyńskich, gdzieś po drodze zyskując sławę wielkiego spin doktora, dzięki której przypisał sobie podwójny sukces kampanii 2005 roku. Z łaski Kaczyńskich został europosłem, a nawet – dzięki wątpliwej decyzji o związaniu się z brytyjskimi torysami – szefem frakcji, malutkiej, ale zawsze. Potem jako spin doktor Misiu przygotował dla PiS pięć przegranych kampanii wyborczych, po czym – akurat w momencie „tuż przed świtem” – ogłosił, że Kaczyński jest skończony, PiS skazany na wymarcie, i zręcznie przeskoczył do PO, znowu jako specjalista od kampanii wyborczych, przegrywając je teraz dla niej. Ale odniósł pewien sukces: zawładnął niepodzielnie Ewą Kopacz, przekonał ją, że jej 24 proc. w zeszłym roku to nie była klęska, ale sukces, i że w ogóle jest świetna. Nawet niezwykle oddany PO tygodnik Lisa twierdził, że tajemnicą tego sukcesu było niezwykłe lizusostwo stosowane wobec byłej premier od rana do nocy, aż Misiowi uwierzyła, że „jest papieżem Franciszkiem polskiej polityki” i słuchając jego rad (Misia, nie Franciszka) pociągnie naród za sobą i wyzwoli go spod kaczystowskiej okupacji.

Misiu stał się bohaterem minionego tygodnia, gdy został przez zarząd PO – jednogłośnie, podkreślał przewodniczący Schetyna – „zawieszony w prawach członka”. Nie samo zawieszenie o tym zdecydowało, ale fakt, że Kamiński skwitował je publicznymi kpinami z Marcina Kierwińskiego (powodem kary było niekonsultowanie z nim, teoretycznie kierującym pijarem PO, swojej aktywności medialnej) i z samego Schetyny. Schetyna na to nie wytrzymał i wprost oznajmił, że wszyscy zapraszani do mediów mają się zgłaszać po pozwolenie, bo – jak palnął z właściwą sobie zręcznością – „trzeba ustalać wspólną wersję”, a kto nie chce się podporządkowywać zasadom gry drużynowej, ten z drużyny wyleci.

Kto zna Michała Kamińskiego wie, że nie pozwalałby sobie na prowokacyjne zachowanie, gdyby już nie miał przygotowanej drogi odwrotu. Nazwałbym to „metodą na Sznepfa” – najpierw sobie przygotować lepszą fuchę, a potem sprowokować wyrzucenie z poprzedniej, by chodzić w glorii męczennika. Dodatkową przesłanką, że antyschetynowska część PO zrezygnowała już z walki o odzyskanie klucza do partyjnej kasy i szykuje frondę, jest „samozawieszenie się", w geście solidarności z Misiem, Jarosława Wałęsy.

Przesądzony wydaje się zatem nowy klub w Sejmie pod wodzą Ewy Kopacz z nieformalnym poparciem Donalda Tuska – być może nazwie się wprost „klubem parlamentarnym KOD” (formalnie to wejście do koalicji pod auspicjami KOD, czemu wszyscy we władzach PO poza Kopacz byli przeciwni, jest osią sporu), a może tylko będzie w nazwie coś o demokracji. Państwowa dotacja i struktury zostaną raczej przy Schetynie, ale Kopacz zabierze główny kapitał partii – poparcie mediów. Nie wiadomo, kto ostatecznie na tym wygra, poza tym, że będzie to Jarosław Kaczyński.

Rafał A. Ziemkiewicz

 

Na zdjęciu: Michał Kamiński fot.Ryszard Hołubowicz/Wikipedia
Więcej o autorze / autorach:
Podziel się
Oceń

Reklama
Reklama
Reklama
Reklama