Bruce Lee mówił, że w walce sam nigdy nie wie, co zrobi za chwilę – wszystko zależy od tego, jak będzie go atakował albo jakich uników próbował przeciwnik. Od dawna mam wrażenie, że z tą zasadą bohater pamiętnego „Wejścia Smoka” powinien być patronem polskiej polityki. W niej też nie bardzo wiadomo, czego się po kim spodziewać, poza jednym – że jak PiS powie tak, to PO i jej sprzymierzeńcy na pewno powiedzą nie, i odwrotnie.
Przy czym nie ma najmniejszego znaczenia, jeśli jeszcze niedawno to PiS mówił nie, a PO tak. Przykłady można by mnożyć – ot, w poprzedniej kadencji przygotowywała PO ustawę o policji, i wtedy PiS odsądzał ten projekt od czci i wiary, strasząc powszechną inwigilacją i łamaniem praw obywatelskich. Po czym doszedł PiS do władzy i zgłosił projekt PO, po bardzo nieznacznej kosmetyce, jako swój własny, a wtedy PO wszczęła krzyk, że inwigilacja i tak dalej. Albo – postulowała za swych rządów PO, aby problem nieściągalnego abonamentu telewizyjnego rozwiązać, zastępując go powszechną opłatą audiowizualną, doliczaną, jak w Wielkiej Brytanii, do rachunku za prąd. Jej minister kultury opracował nawet taki projekt, poparła też PO projekt przygotowany przez środowisko producentów filmowych i entuzjastycznie powitany przez tzw. elity opiniotwórcze, z tą właśnie sztandarową innowacją. A teraz, gdy PiS włączył pomysł opłaty audiowizualnej do swojej wizji „mediów narodowych”, i Platforma, i owe elity narobiły jazgotu, jaki to poroniony i haniebny pomysł zmuszać do płacenia za telewizję tych, co jej nie oglądają.
Z zaskakującym przemówieniem Jarosława Kaczyńskiego podczas obchodów Dnia Flagi jest tak samo. Dlaczego nagle prezes PiS wystąpił z płomienną pochwałą Unii Europejskiej? Dokładnie z tej przyczyny, dla której bokser przeskakuje w lewo, kiedy jego przeciwnik przeskoczył w prawo – by zająć lepszą pozycje do ciosu. Opozycja zapowiedziała, że jej wielka antyrządowa manifestacja odbędzie się pod hasłem protestu przeciwko zamiarowi wystąpienia Polski z Unii, w tym duchu zaczęła grać cała propagandowa orkiestra (że PiS nie ma takiego zamiaru? Nie zamierza też zabierać internetu ani zaostrzać ustawy aborcyjnej, komu to przeszkadza?). No to Kaczyński ją ubiegł i postawił w głupiej sytuacji. W najgłupszej pana Neumanna z PO, który mu odpowiadał i miał przygotowaną tyradę miażdżącą Kaczyńskiego krytykującego Unię, i zresztą wydukał ją, acz z głupią miną, mimo że odpowiadał Kaczyńskiemu Unię chwalącemu. No i tygodnik „Polityka”, który miał już numer z okładką dającą odpór „wyprowadzaniu Polski z Europy” w drukarni i nie zdążył go – albo nie uznał za stosowne – zmienić.
Może zresztą i słusznie. Wszyscy wiedzą, że na antypisowskich marszach oficjalne hasło jest nieistotnym pretekstem. Czy jest to akurat wolność słowa w internecie, czy Trybunał Konstytucyjny, czy obrona Wałęsy, chodzi tylko o jedno: o zamanifestowanie nienawiści do „kurdupla”, „marionetki”, „plastusia”, „maliniaka” – słowem, do PiS. Anatomia tej nienawiści jest prosta: polski „poturczeniec”, który się dał wynarodowić w przekonaniu, że to cywilizacyjny awans, nienawidzi wszystkiego, co rodzime. Tak jak z kolei ten, co się oderwać od korzeni nie dał, nienawidzi tego, co obce. I obaj widzą po przeciwnej stronie śmiertelne zagrożenie.
Reszta nie ma znaczenia. Dlatego gdy w roku 2009 o potrzebie zmiany konstytucji mówił Tusk, to PiS bił na alarm, a teraz gdy to powiedział Kaczyński, to na alarm biją sieroty po Tusku. Dlatego gdy przez osiem lat urządzał manifestacje uliczne PiS, to autorytety krzyczały, że to faszyzm i anarchia, a teraz to one do faszyzmu i anarchii wzywają. Nie twierdzę, że obie strony mają tyle samo racji – ale że obie są w tych piruetach równie śmieszne, to fakt.
Rafał A. Ziemkiewicz
Na zdjęciu: Jarosłąw Kaczyński fot.Radek Pietruszka/EPA
Reklama