Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
Reklama
piątek, 15 listopada 2024 16:45
Reklama KD Market

Administracja in spe

Komedii w tegorocznej kampanii wyborczej w USA niemal od samego początku nie brakowało, głównie za sprawą narcystycznego bufona bez pojęcia, jakim jest Donald Trump. Jednak senator Ted Cruz postanowił dodać do tej kupy śmiechu jeszcze jeden żart przez ogłoszenie, że jego partnerką i kandydatką do urzędu wiceprezydenta będzie Carly Fiorina. Oczywiście każdy kandydat może sobie wybierać dowolnych współpracowników. Problem w tym, że zwykle nominat wiceprezydencki pojawia się dopiero po zakończeniu wszystkich prawyborów, gdy wiadomo już, kto będzie startował w ostatecznej, listopadowej rozgrywce.

Tymczasem szanse pana Cruza na sukces wydają się być dość odległe, by nie powiedzieć zerowe. W związku z tym powstaje pytanie – dlaczego senator z Teksasu postanowił nagle postawić wóz przed zaprzęgiem i namaścić wiceprezydencko byłą szefową Hewlett Packard, której własna kampania prezydencka zakończyła się totalną klęską?

Przyczyny są zapewne dwie. Cruz chciał koniecznie i jak najszybciej zmienić narrację przed prawyborami w Indianie, które zdają się być jego ostatnią wyborczą szansą. Uznał, że jeśli u jego boku pojawi się nagle kobieta – w sumie dość znana, choć kontrowersyjna – media na chwilę się zająkną i przestaną gadać w kółko o Trumpie. Po drugie, gdyby jakimś cudem okazało się, że Cruz wygra i dostanie nominację, wiceprezydencka kandydatka pochodząca z Kalifornii, uważająca, iż Hillary Clinton powinna już od dawna gnić w więzieniu, może być bardzo przydatna.

Niestety nadzieje wiązane z tym wszystkim przez pana Teda, jednego z najbardziej nielubianych senatorów w historii tej szacownej instytucji, są niebezpiecznie płonne. Po pierwsze, zakładają sukces w Indianie, na który na razie się nie zanosi. Po drugie, przedwczesny wybór wiceprezydenckiego kandydata zdaje się sugerować desperację w wyborczym sztabie Cruza. W terminologii amerykańskiego futbolu jest to tzw. "Hail Mary", czyli skazane na niepowodzenie zagranie w ostatnich sekundach meczu, które ma cudem uchronić przegrywającą drużynę od porażki. Bliższa nam metafora piłkarska brzmiałaby tak: jest trzy do zera dla przeciwnika i do końca meczu pozostała minuta doliczonego czasu. Czy są szanse na zwycięstwo? Pewnie, że są. Podobnie jak zawsze są szanse na wygranie milionów w loterii Powerball. Potrzebna jest tylko niewyobrażalna doza szczęścia.

Na boisku, podobnie zresztą jak w polityce, zdarzają się oczywiście zupełnie nieprzewidywalne, szokujące dramaty. Jednak Ted Cruz swoim mocno przedwczesnym wyborem Carly Fioriny potwierdził w pewnym sensie swoje uzurpatorskie zapędy, sugerując niemal, że może już z powodzeniem zamawiać firanki do Oval Office i kompletować przyszłą administrację, ponieważ jego sukces jest nieunikniony. Wcale bym się nie zdziwił, gdyby nagle skompletował swój "gabinet cieni", czyli przyszły rząd i ustawił w pobliżu Białego Domu duży namiot, tak, by spodziewana przeprowadzka na Pennsylvania Avenue była sprawna i natychmiastowa.

Cruz zdaje się od pewnego czasu funkcjonować w alternatywnej rzeczywistości, w której odnosi ogromne sukcesy, mimo że nieustannie przegrywa. Może powinien sobie zbudować z dykty alternatywny Biały Dom gdzieś w Teksasie, by jego przeprowadzka do tego lokum przestała zależeć od kapryśnych wyborców.

Andrzej Heyduk

Na zdjęciu: Donald Trump fot.Erik S. Lesser/EPA
Więcej o autorze / autorach:
Podziel się
Oceń

Reklama
Reklama
Reklama
Reklama