23 czerwca wyborcy w Wielkiej Brytanii mogą przesądzić o losach największego eksperymentu integracyjnego w dziejach Starego Kontynentu. Wyniki referendum na temat pozostania Zjednoczonego Królestwa w Unii Europejskiej mogą też wpłynąć na przyszłość Polaków – zarówno tych mieszkających nad Wisłą, jak i nad Tamizą.
Czerwcowe referendum budzi ogromne emocje. W sondażach liczba zwolenników głosowania za pozostaniem kraju w strukturach Unii Europejskiej nieco przekracza tych, którzy deklarują głosowanie przeciw. Jednak trudno mówić o przewadze dającej Wielkiej Brytanii pewność utrzymania się w UE. O ostatecznym wyniku referendum przesądzą głosy wyborców, którzy do tej pory nie zdecydowali za jaką opcją ostatecznie się opowiedzą. To właśnie o nich toczy się obecnie przedwyborcza batalia.
Wiele zależeć będzie od frekwencji, bo opinie Brytyjczyków są podzielone mniej więcej po równo. Od tego, który z dwóch elektoratów będzie bardziej zmobilizowany zależeć może przyszłość Europy. Według najnowszego sondażu ORB przeprowadzonego na zlecenie „The Telegraph” aż 51 proc. badanych to zwolennicy pozostania w UE. 43 proc. stanowią z kolei wyborcy odpowiadający się za Brexitem. Ale autorzy badań twierdzą, że różnice między obydwoma obozami wciąż mieszczą się w granicach błędu statystycznego, a proporcje te mogą się zmienić w ostatnich tygodniach kampanii. Jest wiele czynników zewnętrznych, które mogą wpłynąć na wynik referendum. Do akcji mogą wejść terroryści, a zamach dokonany na Wyspach przez imigrantów z paszportami obywateli krajów UE może zmienić losy kontynentu. Podobny efekt wywołać może także (odpukać) atak terrorystyczny podczas czerwcowych mistrzostw Europy w piłce nożnej, zwłaszcza jeśli dotknąłby jednej z drużyn z Wysp Brytyjskich. Rozbicie UE leży także w interesie Rosji, która po Brexicie zyska lepszą pozycję przetargową w świecie.
Czynnik hamujący
Wielka Brytania nigdy nie była sercem Unii Europejskiej, ale ze swoją gospodarką i wyspiarską mentalnością zawsze stanowiła przeciwwagę dla integracyjnych zakusów Niemiec, Francji i krajów Beneluxu. Londyn skutecznie hamował ambicje biurokratów z Brukseli, zdobywając dla siebie wiele przywilejów i wyjątków w egzekwowaniu unijnych przepisów. Pod tym względem był naturalnym sprzymierzeńcem wielu ugrupowań politycznych na kontynencie, opowiadających się za budową “Europy ojczyzn”, a nie rozpuszczania poszczególnych krajów w federacyjnym melanżu.
Straszak transatlantycki
W sprawę postanowił wtrącić się prezydent Barack Obama, który najwyraźniej uznał, że amerykańską racją stanu jest posiadanie jako partnera Europy zjednoczonej, a nie podzielonej, choćby w kontekście walki z tzw. państwem islamskim, czy imperialnej polityki Rosji. Podczas wizyty w Europie gospodarz Białego Domu wysłał Brytyjczykom kilka sygnałów ostrzegawczych. Stanowisko Białego Domu jest jasne – Unia Europejska, mimo wszystkich wyzwań i przeciwności stanowi wartość, której należy bronić. I utrzymanie zintegrowanego kontynentu leży w interesie USA.
Wychodząc z założenia, że w Londynie potrafią liczyć, Obama dał do zrozumienia, że wypracowanie oddzielnych traktatów handlowych z Wielką Brytanią może zająć długie lata. A to oznaczałoby znaczne ograniczenie wymiany towarów i usług między wyspami a USA. Czyli – zwolnienie gospodarcze. „Być może w jakimś momencie historii udałoby nam się wypracować układ handlowy USA-Wielka Brytania, ale trudno liczyć na to, aby stało się to w dającym się przewidzieć czasie, ponieważ negocjujemy podobny układ z wielkim blokiem – Unią Europejską. Wielka Brytania będzie musiała ustawić się na końcu kolejki” – mówił prezydent. Przesłanie więc było jasne: żadnych preferencji nie będzie.
(…) po ewentualnym opuszczeniu Unii Europejskiej Wielka Brytania wprowadzi wizy dla obywateli państw Unii Europejskiej przyjeżdżających na wyspy. A w kraju przebywa i pracuje legalnie około 850 tysięcy Polaków"
Rynki też potrafią liczyć – po europejskiej wizycie Obamy kurs funta sterlinga osiągnął najwyższą wartość od prawie trzech miesięcy. Prognozy mówią z drugiej strony, że wyjście z UE może doprowadzić do znacznego obniżenia wartości brytyjskiej waluty. Może też pogłębić bardzo silne tendencje separatystyczne wewnątrz całego królestwa. Ambicji niepodległościowych od dawna nie kryją Szkoci (w mniejszym stopniu – Walijczycy), którzy po ewentualnej secesji pewnie chętnie wystąpiliby o oddzielne członkostwo w UE.
Reakcja brytyjskich eurosceptyków była ostra. Boris Johnson, burmistrz Londynu, wypomniał Obamie jego kenijskie pochodzenie, twierdząc, że to ono jest źródłem antybrytyjskich sentymentów. Inni antyeuropejscy politycy przypomnieli natomiast, że nawet jeśli Wielka Brytania zdecyduje się na wyjście z UE, to będzie już wkrótce negocjować z nowym prezydentem, którego Amerykanie wybiorą sobie w listopadzie. Ale kandydatka na prezydenta Hillary Clinton też rzuciła na szalę swój autorytet, wspierając otwarcie kampanię premiera Davida Camerona na rzecz pozostania w UE.
Według firmy bukmacherskiej Betfair po wizycie Obamy szanse Wielkiej Brytanii na utrzymanie się w Unii Europejskiej wynoszą obecnie 75 procent.
Polskie zmartwienia
Polacy mają co najmniej kilka powodów, aby nie popierać Brexitu. Wyjście Wielkiej Brytanii z UE zburzyłoby i tak już chwiejną równowagę sił w zjednoczonej Europie, w której jeszcze większą rolę będą odgrywać Niemcy. Francja ze swoimi problemami i słabszą gospodarką nie będzie w stanie stworzyć realnej równowagi dla niemieckiej dominacji w Europie. Polska, próbująca stworzyć blok coraz bardziej eurosceptycznych krajów wschodniej flanki UE, straciłaby więc cennego sojusznika w Londynie.
Innym powodem do niepokoju Polaków była wypowiedź wiceministra sprawiedliwości Dominica Raaba, który nie wykluczył, iż po ewentualnym opuszczeniu Unii Europejskiej Wielka Brytania wprowadzi wizy dla obywateli państw Unii Europejskiej przyjeżdżających na wyspy. A w kraju tym – przypomnijmy – przebywa i pracuje legalnie około 850 tysięcy Polaków. Do tego milion polskich turystów podróżuje corocznie do Zjednoczonego Królestwa. Raab, mimo że członek rządu, jest gorącym zwolennikiem Brexitu. I nie przeszkadza mu – o czym mówił w wywiadzie dla BBC – że po wyjściu z UE jego rodacy także musieliby potrzebować wiz przy podróżach na kontynent. Taki scenariusz, choć mało prawdopodobny, bo przecież wszystkie kraje rozwinięte wprowadzają wzajemny turystyczny ruch bezwizowy, także trzeba wziąć pod uwagę.
Z drugiej strony trudno przypuszczać, że Brexit będzie oznaczać całkowity rozwód z UE. Wielka Brytania nadal znajdować się będzie w Europejskim Obszarze Gospodarczym posiadając status podobny do Norwegii, Islandii czy Szwajcarii. Jako taka będzie musiała przystać na mniej lub bardziej swobodny przepływ osób – bo to jest istotą europejskiej integracji.
W najbardziej prawdopodobnym scenariuszu Brexitu Wielka Brytania zastosowałaby więc wewnętrzne przepisy imigracyjne dla obywateli UE, przy wypracowywaniu z Brukselą porozumienia dotyczącego nowych zasad dostępu do wspólnego rynku. Ale w skrajnym przypadku “życie po Brexicie” może okazać się dużo bardziej skomplikowane i może zmusić tysiące Polaków do powrotu do kraju. Tymczasem – jak podają źródła polonijne – 54 proc. Polaków zamieszkujących Wielką Brytanię chciałoby zostać tam do końca życia. Nic więc dziwnego, że tamtejsza Polonia będzie oczekiwać na 23 czerwca z wielkim niepokojem.
Jolanta Telega