Włączam telewizor, radio i słyszę: Polska, Polski, Polsce, Polsko. W gazetach czytam: patriotyzm, patriota, patrioci, Polacy, tożsamość, zdrajcy, targowica, Ojczyzna. Facebook trzeszczy, gęsto od pouczeń, ostrzeżeń, apeli i nawoływań. Nawet w lodówce mam Polskę, bo w delikatesach zostawiłem wczoraj prawie stówę. Oprócz wędlin, ruskich pierogów i wedlowskich czekolad, jak co tydzień kupiłem ulubione polskie tygodniki. W lisowskim „Newsweeku” (wiem, wiem, ale czytam, a nawet lubię) świetny wywiad z jednym z moich ulubionych pisarzy Andrzejem Stasiukiem. O Polsce właśnie, bo o czymże innym, ale nie jako wspólnocie, kraju z granicami, Polakami, polskim złotym i polskim schabowym. Stasiuk mówi ważne rzeczy o Polsce jako nieustającym i niekończącym się przeżyciu. O doświadczaniu polskości oraz jak różne jest owo doświadczanie.
Czego potrzeba do czucia się Polakiem? Tu każdy ma inaczej, bo polskość to intymna sprawa. Jak większość intymnych, prywatnych sfer – niełatwa, osadzona w traumach, nieporadności, przeżywana w uniesieniach, ale czasem wstydliwa. Czy do bycia Polakiem potrzebna jest fizyczna Polska, ta od morza do Tatr, od Bugu po Odrę? Zupełnie nie. Z kraju wyjechałem ponad piętnaście lat temu, tęsknić przestałem po dziesięciu. Od lat mam amerykański paszport, który ani trochę nie robi ze mnie Amerykanina. Pomimo kilku prób uwolnienia się od własnej polskości, nic z tego nie wyszło. Po polsku się cieszę i cierpię, po polsku śnię i odczuwam, klnę i nazywam. Jest we mnie ten trzpień, coś nierozerwalnie tkwiącego. Nie jest biało-czerwony ani pomalowany w orzełki. Polskość, organiczna i brutalna, jest jednym z najważniejszych poziomów mojej świadomości.
Dlatego, kiedy słyszę o pierwszym i drugim sorcie, to nawet mi nie jest smutno. Reaguję podobnie jak Andrzej Stasiuk, czyli mam to gdzieś. Jestem swoim własnym sortem, a przeżywanie polskości jest moją intymną, osobistą sprawą. Możecie mówić i krzyczeć, że tylko Wielka Polska Katolicka, że tylko pod sztandarem, że walka i suwerenność, i bagnet na broń. Macie prawo doświadczać polskości, smakować ją, tarmosić i naciągać na wszystkie strony. Nie obchodzi mnie wasza intymność: kogo kochacie i nienawidzicie, z kim śpicie i jak, na jakich filmach płaczecie, czy ruszają was małe kotki. Nie chcę tam zaglądać choćbym mógł. Proszę – grzecznie choć stanowczo – odczepić się od mojej intymności. Możecie milion razy powtórzyć te swoje: farbowany, nieprawdziwy, antypolski, różowy i powierzchowny. Te wszystkie przymiotniki nie przylegają, są nie o mnie. Nie kręcą mnie marsze z pochodniami, nie kumam pielgrzymek, nudzą mnie rauty i apele. Moja polska tożsamość jest indywidualna i własna, jak moje siwe włosy czy strupek na nodze. Nic wam do niej.
Za tydzień chicagowska Parada 3 Maja. Rok temu na trasie przemarszu wpadłem na mojego kolegę Radka. Politycznie i światopoglądowo jesteśmy z innych galaktyk. Co znamienne, wszelkie nasze kłótnie i spory zawsze dotyczyły Polski właśnie. Spotkaliśmy się na Dearborn i miałem poczucie, że w tej jednej chwili te różnice były nieistotne. Mamy inne wizje, inaczej pewnie czujemy się Polakami, innymi środkami wyrażamy swoją polskość. Rok temu uścisnęliśmy się jak bracia. Przez moment nie było żadnego oporu, niechęci, racji mojej i mojszej. Dla tej chwili warto było na paradę pójść. I warto iść za tydzień, bo być może znowu się spotkamy.
Rok temu byłem o rok głupszy. Cynicznie zareagowałem na ociekający patriotyzmem rydwan Kongresu Polonii Amerykańskiej wydz. Illinois. I na dziarskich chłopców z Narodowych Sił Zbrojnych. W dalszym ciągu mierzi i drażni mnie wasze przeżywanie polskości, podobnie jak drażnią mnie zakochane pary, kiedy publicznie niemal kopulują w kawiarniach czy w parkach. Nie lubię ekshibicjonizmu. Get a room! Dzisiaj, na tydzień przed tegoroczną paradą czuję, że należą się wam przeprosiny. Przepraszam, wasze przeżywanie polskości to nie moja sprawa. Wtrącanie się do niej, to jak zaglądanie komuś w majtki. Świat będzie piękniejszy i bezpieczniejszy jeśli wybierzemy tego nie robić.
Grzegorz Dziedzic
fot.Artur Partyka