Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
Reklama
piątek, 15 listopada 2024 15:54
Reklama KD Market

Wycinka

Dawno temu, na początku lat dziewięćdziesiątych, jeszcze w liceum, pojechaliśmy z kumplami na wakacje nad morze. Do Chłopów, niedaleko Sarbinowa, nieważne zresztą dokąd. Ważne, że na polu namiotowym spotkaliśmy grupę skinheadów z Wrocławia. Po kilku winach prostych zagrała gitara i postanowiliśmy połączyć siły w imię dzikich imprez i ognisk na plaży. Kompani byli z nich wyśmienici, a nasza zażyłość możliwa, ponieważ chłopaki z Wrocławia należeli do grupy skinheadów antyfaszystów, czyli skłonni byli bić skinów faszyzujących. To były piękne czasy przedinternetowej wolności, muzyki i kontrkultury. Obok siebie istniały niechętne sobie plemiona posegregowane kodami młodzieżowych subkultur: różnej maści metale, czyli amatorzy muzycznego łoskotu, punkowcy, hardcorowcy, hipisi, depesze, skini i dresy. Świat był w miarę prosty. Nie lubiliśmy prymitywnych disco-dresiarzy i skinheadów-faszystów. Łysych, w ciężkich glanach i lotniczych kurtkach, najeżdżających nasze alternatywne koncerty i napadających na nas, czyli “brudasów”. Pod tym określeniem mieścił się wtedy ich wróg, którego trzeba było bić. Dzisiejsze pokolenie nazioli ma pojęcie równie pojemne: lewactwo. Też trzeba bić. Dawaliśmy im zresztą uczciwy i solidny odpór i skłamałbym pisząc, że przemocy dopuszczali się tylko „łysi”.

W latach dziewięćdziesiątych panował jednak względny spokój, Polacy jeszcze cieszyli się odzyskaną wolnością, jeszcze nie oddali dusz pod zastaw kredytów hipotecznych. Nie było problemu uchodźców, dżihadu, za to granice otworzyły się i zapachniało wielkim światem. Polska zaczęła rozkwitać, a w ludziach w dotykalny wręcz sposób, czuć było nadzieję. Młodzież pragnąca świeżości i oddechu po siermiężnym socjalizmie gwałtownie, jak to młodzież, poszukiwała tożsamości i sposobów na bunt. Skinolstwo było po prostu jedną z jego metod. Pewnie, że mówiliśmy na nich „naziole”, ale raczej nikt, nawet oni, w ten nazizm nie wierzył.

Miałem kolegę, który był wówczas wysoko w którejś z małopolskich organizacji radykalno-narodowych, chyba nawet w ONR, i pamiętam, że całkiem dobrze się dogadywaliśmy, szczególnie przy drugiej flaszce. W 2012 roku, po kilkunastu latach emigracji, pojechałem rozejrzeć się po Polsce. Chodziłem ulicami mojego rodzinnego Tarnowa, pstrykałem zdjęcia i chłonąłem zmiany. Przybyło barów, nowych samochodów, galerii handlowych i ulic wybrukowanych świeżą kostką. Jak również chłopaków z łysymi głowami, w przykrótkich portkach i czerwonych szelkach. Poczułem się nieswojo, kiedy mijałem głośną, podpitą grupę z krzyżami celtyckimi na obcisłych koszulkach. Oddział. Zrozumiałem, że jestem świadkiem przesuwania się kierunku buntu. Kiedy byłem dzieciakiem buntownicy szli na lewo: wolność, anarchizm, ekologia, psychodelia. Szli w kolor, w chaos i nieznane smaczki. Ale tam łatwo się było pogubić, brakowało mapy.

Rozumiem tych młodych chłopaków, którzy pod sztandarami z falangą maszerowali ostatnio w Białymstoku. Rozumiem ich tęsknotę za strukturą i czarno-białą narracją. Wiem, skąd się bierze zamiłowanie do uniformów, wojskowych butów i paradowania pod sztandarami. Głównie z potrzeby przynależności, poczucia mocy, jaką daje grupa oraz ukierunkowania buzującej agresji. Z wewnętrznego napięcia, frustracji i lęku, które jak valium łagodzi grupowe odpalanie rac. Każdy człowiek potrzebuje granic i wytycznych. Przepisu na życie, jak widać im prostszego, tym lepiej. My prawdziwi, oni farbowani. My i oni. Bić wroga.

Różnica pomiędzy frywolną niewinnością lat 90. a współczesnymi działaniami narodowców jest ogromna. To już nie są osiedlowe bandy wyrostków skaczące po paru piwach w rytm skinolskiej muzyki. Trzeba przyznać, że narodowcy instynktownie wyczuli zmianę kierunku i nie przespali swojej szansy. Robi się brunatnie i groźnie. W Białymstoku z ambony padły słowa księdza-nacjonalisty Jacka Międlara o usuwaniu z narodu zarażonej rakiem tkanki. Ciarki mnie przechodzą, bo to jawne nawoływanie do agresji. Rak czyli kto? Kogo trzeba usunąć, wyciąć? Lewactwo, pedalstwo, feministki, kodziarzy, wegetarian. Innych Polaków. Dlaczego? W imię Wielkiej Polski. Brrr...

Grzegorz Dziedzic

fot.Marcin Obara/EPA
Więcej o autorze / autorach:
Podziel się
Oceń

Reklama
Reklama
Reklama
Reklama