Lubię się pośmiać, a najbardziej w sposób niepohamowany, do spodu i bólu przepony. Lubię się czasem śmiechem sponiewierać. Nie zdarza się to często, bo chociaż rozśmieszyć mnie łatwo, w śmiechowe spazmy wpadam rzadko. Z amerykańskich komików niezmiennie rozśmiesza mnie Louis C.K., który potrafi ostro pojechać po bandzie. Jeśli tak jak ja oglądacie Państwo program Saturday Night Live, pewnie pamiętacie jego mistrzowski monolog o łagodnym rasiźmie. Polecam, choć wrażliwych i średnio kumatych uczciwie uprzedzam: część występu to ostry kawałek o pedofilii. Żeby nie psuć nikomu zabawy zacytuję jedynie fragment: „łagodny rasizm występuje na przykład w takiej sytuacji: wchodzę do pizzerii, którą jak się okazuje prowadzą dwie czarnoskóre kobiety i pierwszą moją reakcją jest przciągłe hmmmm... tylko tyle, nic więcej. To właśnie jest łagodny rasizm”. No cóż, nie przeczę, że i mnie zdarza się być łagodnym rasistą.
Ostatnio wybraliśmy się z żoną załatwić kilka spraw „na mieście”. Nie wiem czy biometr był niekorzystny, czy to wina pozimowego niedoboru witaminy D, w każdym razie większość ludzi tego dnia postanowiła strzelić focha i zrezygnować z bycia miłym, ledwie to postanowienie skrywając. Wszyscy, oprócz jednej ekspedientki, która nie dość, że była bardzo pomocna, to jeszcze się do nas szczerze i szeroko uśmiechała. Wychodząc ze sklepu powiedziałem bardziej do siebie niż do żony: – Dziwne. Powiedziałem to bezwiednie i dlatego, że jedyna miła osoba, jaką spotkałem w ten przedwiosenny piątek była czarna. Taki to ze mnie łagodny rasista.
I choć nie jestem z tego dumny, piszę o tym, bo wiem, że każdemu się łagodny rasizm czasem wyrwie. Ostatnio wyrwał się ministrowi Waszczykowskiemu, który zakomunikował światu, że „w zaledwie cztery miesiące skończyliśmy z murzyńskością” w stosunkach ze Stanami Zjednoczonymi. Czy to łagodny rasizm? Jasne, ministra stać zapewne na wiele więcej, podobnie jak jego kolegów z partyjnej ekipy. Myślę, że niepodsłuchiwani przez nikogo, poza kamerami i z offu panowie szlachta prezentują rasizm pełnoobjawowy, czniąc szczerze i radośnie polityczną poprawność. Co jednak uchodzi we własnym zamkniętym gronie, nie przystoi na forum publicznym. Waszczykowskiemu nie płacą za opowiadanie balansujących na granicy dobrego smaku dowcipów jak Louisowi C.K., czy jak mi, za pisanie sarkastycznych felietonów. Płacą mu za prezentowanie dobrego wizerunku Polski na arenie międzynarodowej i reprezentowanie Polaków, w tym mnie. I może powinni przestać, bo „murzyńskością”, która niestety poszła w świat Waszczykowski skompromitował polską dyplomację i tych, których podobno reprezentuje. Nie po raz pierwszy zresztą.
Rozumiem kontekst i zamysł. Miało być sarkastycznie i śmiesznie, a przy tym dumnie i buńczucznie. A wyszło jak zwykle, buraczanie i razem ze słomą z butów. Nawiązał pan minister do nieszczęsnych słów Radosława Sikorskiego, który pomiędzy jednym a drugim kęsem ośmiorniczek też mówił o „murzyńskości”. Subtelna różnica jest taka, że Sikorski był podsłuchiwany, a rozmowa w zamierzeniu była prywatna. W prywatnych rozmowach z reguły używamy innego kodu językowego niż w sytuacjach formalnych, jak rozmowa o pracę, czy jak w przypadku Waszczykowskiego – wypowiedź dla mediów. Rozumiem, że minister chciał się odgryźć amerykańskiej administracji za afront ze strony Obamy i zignorowanie prezydenta Dudy na szczycie nuklearnym. Chwalić należy śmiałą próbę ubicia dwóch wróbli jednym kamieniem i zadrwienie przy okazji z politycznej poprawności. Jestem przekonany, że sympatyków prawicy uczulonych na wszelkie jej przejawy, w momencie usłyszenia słowa „murzyńskość”, przeszył dreszcz rozkoszy.
Niestety, użycie pejoratywnego „murzyńskość” w odniesieniu do stosunków z państwem, na czele którego stoi Afroamerykanin, wybrzmiało jak zwykły brak kultury, łamanie dyplomatycznych norm i obrażanie strategicznego sojusznika numer jeden. Nie zdziwiłbym się, gdyby Amerykanie podczas nadchodzącej szczytowej kolacji podali naszemu prezydentowi czarną polewkę. A na deser budyń. Malinowy. Hmmm....
Grzegorz Dziedzic
Na zdjęciu: Minister Witold Waszczykowski fot.Andreas Gebert/EPA
Reklama