Urlop. Remont. Dwa przeciwstawne znaczeniowo słowa. Urlop to przecież synonim wypoczynku, byczenia się na plaży albo przynajmniej oczyszczające umysł zasuwanie po górach. Remont to harówa, pył, ból kolan i pleców. To paznokieć czarny od pechowego uderzenia młotkiem. Tymczasem już kilka tygodni temu zaplanowałem ten urlop, właśnie po to, żeby zacząć remont. Wstaję więc rano, wypijam czarną kawę, przegryzam robociarską bułką, po czym wskakuję w dres roboczy i znoszone adidasy. Zrywam podłogi, wyciągam kilkudziesięcioletnie gwoździe, kładę panele, obmyślam kolory ścian. Ruchy mam automatyczne, kolejność działań oczywistą. Prawie dziesięć lat na kontraktorce robi swoje. Nie mogę się wyprzeć, powiedzieć, że nie mam pojęcia, nie potrafię i może byśmy najęli fachowców. Remont trwa, urlop ucieka. I choć nie spełnia podstawowych kryteriów wakacji, choć nie wyjechałem nawet pięć mil od domu, z każdą godziną czuję, że wypoczywam.
Pierwszego dnia, przy demolce, czyli gwałtownym zrywaniu stanu dotychczasowego, uległem pokusie włączenia telewizora. Efekt był taki, że polityczne wiadomości płynące dla propagandowej równowagi z dwóch najważniejszych polskich kanałów informacyjnych wywołały u mnie stan bliski agresji, co przełożyłem na żwawsze machanie młotkiem i brechą. Demolka poszła sprawnie, ale z umysłowego odpoczynku nici. Bo i dzień był nerwowy. W kraju nad Wisłą Polacy obudzili się w państwie pędzącym w stronę autorytaryzmu i międzynarodowego wykluczenia. Wrzawa i awantura na sto fajerek, wyrok TK nieopublikowany, Komisja Wenecka, jak stwierdził głównodowodzący “nie wykorzystała szansy, którą dostała”. Naród, podzielony jak nigdy dotąd, okopany na swoich pozycjach, z których nikt nie myśli się ruszyć. A władzuchna dobrotliwie, w swej łagodności i miłosierdziu, w ramach demokracji i wolności nie pałuje „koderastów”. A przecież mogłaby.
Drugiego dnia urlopu nie włączyłem telewizora. Po raz pierwszy od miesięcy z nikim przez cały dzień nie zamieniłem słowa o polityce. Skupiłem się na rzeczach aktualnie ważnych: docinkach, kątach, wymiarach i podstawowym BHP. Dzień trzeci podobnie, choć musiałem z rana zdusić polemiczny zapał mojego syna, zafascynowanego anarchokapitalistyczną wizją Donalda Trumpa. Przyznałem się, że w jego wieku, jeden jedyny raz zdarzyło mi się głosować na Unię Polityki Realnej, w związku z czym rozumiem jego odpał. Zeszło na muzułmanów, ale nie udźwignął merytoryki, co pozwoliło nam na spokojne apolityczne zerwanie ohydnego linoleum w kuchni. Przyznaję, remont pochłonął mnie tak, że nie byłem nawet zagłosować w prawyborach, obiecując sobie, że pójdę na wybory właściwe.
Myślę sobie, że na czas trwania krótkiego urlopu dołączyłem do większości, której tak naprawdę to całe zamieszanie, pisząc kolokwialnie – wisi i powiewa. Dołączyłem na tydzień do rzeszy szczęściarzy, którzy rozpięci pomiędzy remontem (u siebie albo klienta) a urlopem (w Meksyku, Polsce albo Dells) obserwują politykę jako spektakl, który niezbyt ich dotyczy. Którzy kierują się ludowo-genetyczną mądrością, głoszącą, że nie warto przejmować się rzeczami, których zmienić nie sposób. Bezsilność owa nie ma nic z fatalizmu, a wszystko z uczciwości: choćbym pękł nie jestem w stanie zatrzymać rozpędzonej politycznej machiny nowej polskiej władzy. Ani chamskiego pochodu pana kandydata Trumpa. Niech próbują inni, jak choćby mój kolega Romek z partii Razem, który kolejny już dzień atakuje budynek rządu wiązkami fotonów. Powodzenia! Ja kładę panele.
Dopiero trzeciego dnia remontu, już wieczorem przeczytałem artykuł na portalu Politico, ten o ochłodzeniu stosunków między USA i Polską. Po chwili smutnej zadumy, mój kontraktorski umysł wypluł taką oto quasiremontową myśl: już niedługo będzie tak jak w latach 80. Amerykanie powinni po schłodzeniu stosunków, co wydaje się nieuniknione, otworzyć konsulaty i granice dla Polaków, którym w nowej RP za duszno, którzy muszą się z kraju “dobrej zmiany” ewakuować z powodów ekonomicznych, politycznych i światopoglądowych. Czy wrócą czasy politycznych azylantów? Logika podpowiada, że i w tym temacie już niebawem historia potoczy się kołem.
Kochani, czekamy! Przy remontach roboty w bród, a do Dells niedaleko.
Grzegorz Dziedzic
fot.StockSnap/pixabay.com
Reklama