Prezydent Obama, zgodnie z wymogami konstytucyjnymi, mianował Merricka Garlanda do Sądu Najwyższego USA. Pod wieloma względami jest to nominacja kompromisowa, gdyż Merrick, który od dwóch dekad zasiada w sądzie federalnym i nie jest pod żadnym względem "zawziętym liberałem", cieszy się opinią jednego z najbardziej błyskotliwych prawników kraju. Bądź co bądź w trakcie senackiej dyskusji o jego nominacji do federalnej ławy senator Orrin Hatch wygłaszał na jego cześć pochwalne peany, a potem głosował za przyjęciem nominacji. Dziś jednak zmienił zdanie, podobnie jak wielu jego kolegów.
Republikańska większość w Senacie nie zamierza w ogóle o tej nominacji dyskutować, twierdząc w miarę zgodnie, że następnego sędziego Sądu Najwyższego winien wybrać prezydent, który zostanie zaprzysiężony w styczniu 2017 roku. Jeśli tym prezydentem okaże się być Donald Trump, to życzę wszystkim Amerykanom wszelakiego szczęścia na nowej drodze totalitarnego życia. Jeśli zaś do Białego Domu wprowadzi się Hillary Clinton, nikt dokładnie nie wie, co w sprawie składu Sądu Najwyższego postanowi. Republikanie są jednak gotowi zaryzykować, choć nie bardzo wiem, na co liczą.
Przy okazji podejmowania tego niezwykle istotnego ryzyka argumentują, że w roku 1987 demokraci na podobnych zasadach odrzucili mianowanego przez prezydenta Reagana sędziego Roberta Borka. Naprawdę? Jest to analogia niezwykle wątła. Owszem, nominacja Borka nie została zatwierdzona, ale zanim do tego doszło, w senackiej komisji ds. praworządności miała miejsce wielodniowa, ważka dyskusja, w wyniku której komisja odrzuciła kandydaturę Borka stosunkiem głosów 9 do 5. Ale nawet wtedy sprawa została odesłana do Senatu w pełnym składzie, gdzie po dalszych dyskusjach, które trwały przez tydzień, Bork przegrał głosowanie stosunkiem głosów 52 do 48 i nigdy sędzią Sądu Najwyższego nie został.
W czasie całego procederu nie było żadnych idiotycznych animozji, deklaracji o blokowaniu czegokolwiek, czy też prób udaremniania dyskusji o samym nominacie. Nikt też nie uciekł się do zastosowania mechanizmu obstrukcji parlamentarnej (ang. filibuster), na mocy której dyskusja o Borku mogłaby trwać parę miesięcy. Tyle, że wszystko odbywało się w czasach dawno zapomnianych, gdy rząd federalny nie był sparaliżowany i działał zgodnie ze swoimi obowiązkami i uprawnieniami, próbując osiągać kompromisy ze wszystkimi zaangażowanymi we wszelakie spory stronami. Dziś większość w Senacie z góry deklaruje, że w sprawie Sądu Najwyższego żadnego kompromisu być nie może, mimo że tak naprawdę nie jest to decyzja, którą owa większość jest władna podjąć.
Należy założyć, co jest zresztą niezwykle smutne, iż republikanie nie wykażą się żadną, choćby zdawkową kurtuazją w stosunku do sędziego Merricka, z bardzo prostej przyczyny – został on mianowany przez Obamę. Gdyby został mianowany przez Pana Twardowskiego albo Kaczora Donalda, wszystko byłoby w porządku. I - jak mawiają Niemcy - hier liegt der Hund begraben. Zgoda z Obamą na jakikolwiek temat była przez ostatnie 7 lat niemożliwa i zapewne taką pozostanie.
Trudno się oprzeć wrażeniu, że wiele dzisiejszych sporów w Polsce o Trybunale Konstytucyjnym ma bardzo podobny charakter. Ale o tym zmilczę.
Andrzej Heyduk
Na zdjęciu: Sędzia Merrick Garland (w środku) fot.Shawn Thew/EPA
Reklama