To szok – po listach niemieckich bestsellerów zaczęło hulać najnowsze wydanie „Mein Kampf” Adolfa Hitlera. Wydanie książki jest elementem trwającej od lat dyskusji na temat sposobów i czasu rozliczania się Niemców ze swoją niełatwą przeszłością.
Ku zaskoczeniu wszystkich już w pierwszych dniach sprzedaży „Mein Kampf” znalazło się na drugim miejscu listy bestsellerów prestiżowego tygodnika „Der Spiegel” w kategorii „nonfiction”. Książka Hitlera osiągnęła sukces mimo braku reklamy. Większość księgarń sprzedawała ją niejako spod lady, wstydząc się wykładania jej na półki sklepowe. Wydaniu nie towarzyszyła praktycznie poważniejsza kampania reklamowa. O wznowieniu „Mein Kampf” informowały co prawda media, ale ograniczono się jedynie do informacji na temat samego wydania. Niemcy jednak zaczęli kupować dzieło Hitlera przede wszystkim za pośrednictwem internetu, wyczerpując cały nakład.
Popularność wydania przekroczyła oczekiwania. I znów pojawiły się obawy, że to, co miało być jedynie wydaniem dla historyków badaczy, może posłużyć jako narzędzie ultraprawicowej propagandy. „Dziś zbyt wiele krajów dotkniętych jest plagą politycznego ekstremizmu powiązanego z propagandą i sloganami i fragmenty ‘Mein Kampf’ mogą stanowić przykład tego, jak słowo mówione i pisane może prowadzić do katastrofy” – broni publikacji Josef Kraus, przewodniczący niemieckiego związku zawodowego nauczycieli GTA. „To zbyt niebezpieczna książka dla szerszej publiczności” – uważa z kolei niemiecki historyk Florian Sepp. Teoretycznie „wydanie krytyczne” książki opatrzone jest komentarzami historyków, pokazującymi bezsens i grozę głoszonych przez Hitlera idei. Komentarze mają na celu osadzenie „odkrywczych” myśli Hitlera we właściwym kontekście czasowym (w rzeczywistości zarysowana w książce ideologia jest zlepkiem zapożyczonych i niekoherentnych idei), przeanalizowanie źródeł, z których czerpał przyszły dyktator, oraz wykazanie oczywistych błędów i jednostronnych ocen. W praktyce – książka może stanowić gotowy materiał propagandowy dla neonazistów. Dla ekstremistów atrakcyjne może okazać się nawet opisanie konsekwencji wydarzeń z lat 1933-45, kiedy idee Hitlera próbowano wcielić w życie.
Co ciekawe, formalnie „Mein Kampf” nigdy nie było w Niemczech książką zakazaną. Wydrukowane w latach 30. i 40. ubiegłego wieku egzemplarze można wciąż znaleźć na strychach, czy nawet na domowych półkach i pchlich targach. Jednak prawo do wznawiania książki miały władze Bawarii, które przez 70 lat (tyle obowiązują prawa autorskie) nie zezwalały na wznowienia. Wygasły one dopiero po upływie siedmiu dekad od śmierci niemieckiego dyktatora. Dzieło z dużą pieczołowitością przygotował do druku monachijski Instytut Historii Współczesnej w ciągu ostatnich kilku lat. Czekano tylko na wygaśnięcie praw autorskich.
Niemcy od lat mają problem z nazistowską przeszłością. Generalnie o tym okresie swojej historii starają się nie mówić. Nawet berlińskie „zabytki” – miejsca po budynkach urzędów III Rzeczy traktowane są trochę jak obiekty z innej planety, niemające nic wspólnego z obecnymi Niemcami. Z przestrzeni publicznej usunięto nie tylko hitlerowskie symbole, ale też część pomników świadczących o hegemonistycznych aspiracjach z drugiej połowy XIX w. poukrywano po parkach.
Ale przed historią nie da się uciec. Tak jest w Norymberdze, gdzie miejscowe władze próbują rozstrzygnąć, co zrobić z Zeppelinfeld – miejscem, gdzie Adolf Hitler organizował w latach 30. gigantyczne Parteitagi – wielkie zjazdy NSDAP. To tu architekt III Rzeszy Albert Speer wybudował trybuny wzorowane na klasycznym ołtarzu Zeusa. Wielka swastyka na szczycie konstrukcji została co prawda wysadzona przez Amerykanów w 1945, a kolumny trybuny zniszczono ze względów bezpieczeństwa w latach 70., ale reszta trybun została nienaruszona, a wolna przestrzeń wykorzystywana jest do organizowania różnych imprez. Po tych ruinach można spacerować wyłącznie „na własne ryzyko” – jak ostrzegają napisy, a miejsce gdzie stał führer, pokryte jest graffiti.
Książka może stanowić gotowy materiał propagandowy dla neonazistów. Dla ekstremistów atrakcyjne może okazać się nawet opisanie konsekwencji wydarzeń z lat 1933-45, kiedy idee Hitlera próbowano wcielić w życie"
Teraz pojawiły się projekty rewitalizacji miejsca. Dylemat – czy należy pozostawić ruiny nazistowskiej budowli samej sobie, czy zabezpieczać ją za publiczne pieniądze nie jest łatwy do rozstrzygnięcia. Znów pojawiły się obawy, że tak jak „Mein Kampf”, także i to miejsce może stać się miejscem publicznych zgromadzeń zwolenników skrajnej prawicy.
Niemcy nie są jedynym krajem, które muszą rozstrzygnąć ten dylemat. Zrobili to Japończycy, Włosi, Hiszpanie, a nawet Amerykanie, eliminując z wielu miejsc publicznych flagę Konfederacji. Nigdzie jednak ten problem nie był tak trudny jak w Niemczech, największym kraju Europy. Wielu młodych Niemców niepamiętających czasów wojny aż do lat 60. nie dowiedziało się o zbrodniach popełnianych przez ich rodziców. Procesy norymberskie traktowano jak zemstę zwycięzców. Dopiero wielki proces 22 esesmanów z Auschwitz otworzył oczy na okrucieństwa wojny dokonywane rękami starszych rodaków.
Ukazanie się „Mein Kampf” zbiegło się w czasie z posiedzeniem niemieckiego Trybunału Konstytucyjnego w sprawie delegalizacji neonazistowskiej partii NPD. Sprawa badana jest na wniosek Bundesratu, czyli izby wyższej federalnego parlamentu. Podjęta kilkanaście lat temu próba delegalizacji tego ugrupowania na wniosek głównej izby – Bundestagu – zakończyła się fiaskiem. Teraz też wielu obserwatorów ma mieszane uczucia w sprawie NPD. To w sumie stosunkowo niewielkie ugrupowanie, które dość łatwo kontrolować. Delegalizacja spychałaby neonazistów do podziemia i tworzyłaby nową legendę. Popularność niszowego ugrupowania zwiększałby dodatkowo obecny kryzys uchodźczy w Niemczech. Wpuszczenie miliona imigrantów do kraju przez Angelę Merkel już i bez tego przyczyniło się do wzrostu nastrojów ksenofobicznych, a demonstracje ugrupowania Pegida przyciągają tysiące ludzi. Na nienawiści do obcych można budować całe, zbrodnicze ideologie. Wiedzą o tym dobrze także Niemcy, ciągle zmagający się z własną historią. Tylko dlaczego właśnie teraz zdecydowały się na zapełnienie księgarń nowym wydaniem hitlerowskiej biblii – książki, którą przez minione 70 lat uznawano za zbyt niebezpieczną?
Jolanta Telega
[email protected]