Kilka dni temu przeczytałem intrygującą depeszę. Republikański poseł z Alabamy wniósł projekt ustawy, według której każdego pedofila, który dopuścił się gwałtu na dziecku, przed wypuszczeniem na wolność podda się przymusowej kastracji. Nie jakiejś tam chemicznej, bo nikt nie ma czasu, żeby za zwyrolami ganiać i pilnować, czy na pewno łyknęli poranną dawkę bromu. Rach-ciach i po strachu, w dodatku cały zabieg odbyłby się na koszt pedofila.
Zwykle czytając ultrakonserwatywne projekty naprawy świata najpierw otwieram oczy szeroko ze zdumienia, a zaraz potem ubieram się w postępowy krytycyzm i dokonuję wnikliwej dekonstrukcji pomysłu, opierając się na zasadach poszanowania podstawowych praw jednostki. Tak zrobiłem i tym razem, ale nie wyszło mi, że jestem na opak. Jakby nie patrzeć, pomysł jest świetny. Kwestia wymaga sprecyzowania, żeby ofiarami skalpela nie padli ojcowie oskarżani o molestowanie w trakcie rozwodowych bitew, czy nieszczęśnicy, którzy siedzą w więzieniach dzięki dziecięcej skłonności do konfabulacji. Psychologowie udowodnili bowiem, że dzieci odpowiednio nakierowane przez przesłuchującego potrafią przedstawić całkiem spójną i całkowicie zmyśloną historię seksualnego molestowania. Natomiast w przypadkach ewidentnej winy, przyznaję, jestem za fizyczną kastracją pedofili i średnio obchodzi mnie opinia, że są to metody barbarzyńskie.
Szczerze nienawidzę pedofili, pewnie dlatego, że sam jestem ojcem. To nie jedyny powód. Dane mi było poznać kilkoro ofiar pedofili – mężczyzn i kobiet – i porozmawiać z nimi na temat ich strasznej krzywdy. Pedofilski gwałt jest raną, która będzie paprać się przez całe życie, a traumatyczne wspomnienia stają się osią, wokół której kręci się ofiara: poczucie winy, braku wartości, nieudane związki, nałogi, skłonności autodestrukcyjne. Zwykle krzywdzi ktoś bliski – ojciec, wujek, czasem sąsiad, czy znajomy rodziców, zdarza się, że nauczyciel lub ksiądz. Nie każdy akt pedofilski jest gwałtem; znam osobę, której ojciec wpychał język do ucha, inną katecheta brał na kolana i sprawdzał czy „cycuszki już urosły”. Taka pluszowa pedofilia nie krzywdzi może w sposób nieodwracalny, ale powoduje zadrę. Ciężko potem wyrazić się o ojcu z szacunkiem czy postawić stopę w kościele.
Piszę o tym, bo obejrzałem nagrodzony Oscarem za najlepszy film minionego roku „Spotlight”. Kino wyborne, obraz składa hołd starej szkole dziennikarstwa śledczego, metodom, na które w naszych czasach ciągłej gonitwy mało kto ma czas. To oparta na faktach historia grupy dziennikarzy śledczych z gazety „The Boston Globe”, którzy ujawniają kościelną aferę tuszowania nagminnych przypadków molestowania dzieci. Nie samo molestowanie jest tu najstraszniejsze, choć relacje ofiar przyprawiają o dreszcze, a atmosfera totalnej zmowy milczenia i podejście typu „lepiej sprawy nie tykać, bo przecież wszyscy żyjemy obok siebie i jesteśmy sobie nawzajem potrzebni”. Akcja filmu rozgrywa się na początku XXI w. i obecnie wiemy już, że bostońska afera otworzyła puszkę Pandory kościelnej pedofilii. Kościół w obawie przed kolejnymi kompromitacjami zaczął sam ujawniać śmierdzące sprawy tuszowania poczynań zboczeńców, przesuwania ich do innych parafii lub na zagraniczne misje. W 2014 roku światło dzienne ujrzały dokumenty upublicznione przez archidiecezję chicagowską opisujące przypadki molestowania dzieci przez lokalnych księży. Zdaniem krytyków i organizacji skupiających ofiary molestowania posunięcie to było jedynie zasłoną dymną, ujawnione dokumenty były niekompletne, brakowało jakichkolwiek informacji o ofiarach i opisów przestępstw, jakich dopuszczali się sprawcy. Widziałem te dokumenty napisane suchym urzędowym językiem, jakby chodziło o inwentaryzację magazynu czy przetasowania w kadrach. Wśród nazwisk księży podejrzanych o czyny pedofilskie znajdowały się również nazwiska polskie.
Po obejrzeniu „Spotlight” czuję się podle, bo choć nie mam czasu ani środków na przeprowadzenie rocznego śledztwa jak dziennikarze – bohaterowie filmu, to mam w sobie wyjące przekonanie, że nie wolno o problemie nie mówić. Nie wolno z ustami pełnymi wody stać po stronie sprawców. Nawet jeśli chodzą w sutannach i udają świętych.
Grzegorz Dziedzic
fot.PublicDomainArchive/pixabay
Reklama