Prezydenckie prawybory w USA potrwają aż do lata. W tym roku kluczowe mogą okazać się dopiero wyniki w większych, bardziej umiarkowanych stanach, które głosują dość późno. Wyłonią najwięcej delegatów na partyjne konwencje, które wskażą kandydatów na prezydenta.
W tym roku ogólnokrajowa konwencja Partii Republikańskiej (GOP) odbędzie się 18-21 lipca w Cleveland w Ohio, a Demokratów - 25-28 lipca w Filadelfii. Kierując się wynikami prawyborów, delegaci na konwencjach nominują kandydatów partii na prezydenta. Dopiero między nimi odbędą się 8 listopada właściwe wybory prezydenckie.
Rozpoczęte w poniedziałek w Iowa prawybory są więc dopiero początkiem długiego procesu nominacji. Prawybory odbędą się we wszystkich stanach zgodnie z zasadami wyznaczonymi przez same stany. Są to najczęściej wybory niebezpośrednie, bo wyborcy nie głosują na nazwisko poszczególnego kandydata, ale właśnie na delegatów, którzy będą reprezentować ich stan na partyjnych konwencjach.
To partie same decydują, ilu delegatów na konwencję przypada na dany stan. Najwięcej oczywiście pochodzi z dużych stanów, jak Kalifornia (aż 172 delegatów na konwencję GOP i 405 Demokratów), Nowy Jork (233 delegatów Demokratów i 95 GOP) czy Floryda (99 delegatów GOP i 207 Demokratów). Ale duże stany głosują zwykle w drugiej części prawyborów, np. Kalifornia dopiero 7 czerwca. W przeszłości często zdarzało się, że zanim Kalifornijczycy głosowali, wynik był już przesądzony, bo po drodze różni kandydacie wycofywali się z wyścigu i był już wyraźny zwycięzca.
Pragnąc zwiększyć swój wpływ na wynik prawyborów, większość małych stanów zwykle głosuje wcześniej, począwszy od liczącej zaledwie 3 mln ludzi Iowa (1 lutego), z której na konwencję GOP pojedzie tylko 30, a na konwencję Demokratów tylko 44 delegatów. Jeszcze mniej delegatów wyłonią prawybory w 1,5-milionowym New Hampshire (głosuje jako drugi 9 lutego): 24 na konwencję Demokratów oraz 23 na konwencję GOP. Następne w kolejności głosują Nevada (20 lutego prawybory Demokratów, a 23 lutego GOP) i Południowa Karolina (20 lutego prawybory Republikanów, 27 lutego - Demokratów).
Prawybory w Południowej Karolinie są niezwykle ważne zwłaszcza dla GOP, bo stan ten uważa się za bardzo reprezentatywny dla różnych "frakcji" GOP w całym kraju. Szacuje się, że większość elektoratu GOP stanowi w USA tzw. centrum (umiarkowani i liberalni oraz mniej konserwatywni wyborcy), podczas gdy skrajna prawica, w tym bardzo konserwatywni ewangelicy, to ok. 25 proc. Dlatego wybory w Karolinie Południowej mogą być chwilą prawdy dla postrzeganych jako bardziej umiarkowani kandydatów wspieranych przez establishment GOP, czyli dla brata i syna byłych prezydentów USA Jeba Busha, gubernatorów Johna Kasicha czy Chrisa Christiego i senatora Marco Rubio. Cała czwórka walczy między sobą o pozycję głównego rywala dla populisty i miliardera Donalda Trumpa, który prowadzi we wszystkich sondażach GOP.
Następnie 1 marca we wtorek nastąpi tzw. Super Tuesday, kiedy prawybory odbędą się jednocześnie w największej liczbie stanów: Alabama, Arkansas, Kolorado, Georgia, Massachusetts, Minnesota, Oklahoma, Tennessee, Teksas, Vermont, Wirginia. Ponieważ stany te są bardzo różne pod względem geograficznym i społecznym, i pochodzić z nich będzie w sumie bardzo duża liczba delegatów, to wygrana w Super Tuesday może być przełomowa dla całego wyścigu.
Ale w tym roku, zwłaszcza dla GOP, kluczowe mogą okazać się dopiero prawybory w stanach głosujących od połowy marca - tłumaczył niedawno PAP związany z ośrodkiem Ethics and Public Policy Center w Waszyngtonie znany analityk GOP Henry Olsen, który od lat analizuje profile wyborców oraz sondaże tej partii.
Na początku głosuje bowiem większość stanów konserwatywnych, które - jak mówi Olsen - są najbardziej skłonne poprzeć radykalnych kandydatów, jak ultrakonserwatywny senator z Teksasu Ted Cruz. Ale zwycięzca uzyska w nich stosunkowo niewielu delegatów na lipcową konwencję krajową Republikanów. Po pierwsze dlatego, że to małe stany, ale też dlatego, że na polu boju będzie na początku prawyborów wielu kandydatów i głosy kandydatów establishmentowych się rozłożą.
Od 15 marca, gdy - jak się oczekuje - kandydaci zaczną się już wykruszać, głosować będą duże stany, w których elektorat GOP jest bardziej umiarkowany, jak Floryda, Illinois czy Kalifornia. Co więcej w 2012 roku partia zmieniła zasady i pozwoliła, by od połowy marca stany wybierały delegatów zgodnie z zasadą "zwycięzca bierze wszytko". A to oznacza, że pochodzący z Florydy Rubio będzie mógł tu zdobyć wszystkich 99 delegatów, nawet jeśli zwycięży niewielką przewagą. W Missisipi (głosuje 8 marca) popularny Cruz musiałby uzyskać ponad 50 proc. głosów, by przejąć wszystkich 39 delegatów.
Jeśli chodzi o Demokratów, to analitycy też ostrzegają, by nie przywiązywać zbyt dużej wagi do wyników w dwóch pierwszych stanach: Iowa i New Hampshire, bo elektorat w nich jest niereprezentatywnie biały i - w przypadku Demokratów - bardzo lewicowy. Dlatego silna pozycja socjalisty Berniego Sandersa nie jest tu wielkim zaskoczeniem. Ale nawet jeśli Sanders tu wygra, to uzyska małą liczbę delegatów, znacznie mniejszą niż była szefowa dyplomacji Hillary Clinton może zdobyć w głosujących w dalszej części dużych, bardziej zróżnicowanych stanach.
Niezależny portal "Cook Political Report", który od lat analizuje wybory do Białego Domu i Kongresu, oszacował, że 98 proc. z ok. 4 tys. delegatów, którzy wezmą udział w konwencji Demokratów, pochodzić będzie ze stanów, w których biali, lewicowi Demokraci mają słabszą pozycję niż w Iowa, New Hampshire i Vermont (maleńki stan Sandersa). Clinton cieszy się od Sandersa znacznie większą popularnością wśród mniejszości latynoskiej i Afroamerykanów. Poza tym już ma przewagę nad senatorem, bo poparcie dla niej zadeklarowała większość z ponad 400 tzw. superdelegatów. To prominentni Demokraci, którzy wezmą udział w konwencji bez względu na wyniki w stanowych prawyborach.
Należy też pamiętać, że lipcowe konwencje partyjne nie muszą zakończyć się tak, jak wynikałoby to z prawyborów, jeśli ich wynik nie będzie bardzo klarowny.
Jak tłumaczył PAP były speechwriter George'a W. Busha, David Frum, który obecnie jest redaktorem opiniotwórczego magazynu "The Atlantic", "najbardziej chaotyczny" scenariusz zakłada, że w wyniku prawyborów Trump uzyska największą liczbą delegatów na letnią konwencję GOP, ale nie będzie to przewaga ponad 50 proc., lecz np. 35 proc. "Pamiętajmy, że delegaci nie są entuzjastami Trumpa. To ważni lokalni działacze, którzy od dawna są w partii lub dają na nią pieniądze. Muszą głosować na Trumpa (jeśli tak głosowały ich stany), ale tylko w pierwszym głosowaniu. To wszystko. Nie są niczym zobowiązani w drugim głosowaniu czy w wyborze kandydata na wiceprezydenta, ani nawet przy ustalaniu zasad, według których odbędzie się konwencja" - powiedział Frum. A to oznacza, że Trump może polec na konwencji.
Z Waszyngtonu Inga Czerny (PAP)
Zamieszczone na stronach internetowych portalu www.DziennikZwiazkowy.com materiały sygnowane skrótem „PAP” stanowią element Codziennego Serwisu Informacyjnego PAP, będącego bazą danych, którego producentem i wydawcą jest Polska Agencja Prasowa S.A. z siedzibą w Warszawie. Chronione są one przepisami ustawy z dnia 4 lutego 1994 r. o prawie autorskim i prawach pokrewnych oraz ustawy z dnia 27 lipca 2001 r. o ochronie baz danych. Powyższe materiały wykorzystywane są przez Alliance Printers and Publishers na podstawie stosownej umowy licencyjnej. Jakiekolwiek ich wykorzystywanie przez użytkowników portalu, poza przewidzianymi przez przepisy prawa wyjątkami, w szczególności dozwolonym użytkiem osobistym, jest zabronione.
Reklama