O tym, że Stany Zjednoczone są zaangażowane w walkę z Państwem Islamskim wiemy wszyscy. Amerykańscy wojskowi doradzają irackiej armii, a samoloty sił powietrznych USA bombardują cele zajęte przez bojowników samozwańczego kalifatu. Ale wojna z IS toczy się także na innych frontach. Stany Zjednoczone usiłują zachęcić do walki z wrogiem Zachodu także szefów wielkich technologicznych spółek z Doliny Krzemowej.
Cieszymy się, jeśli portal społecznościowy lub komunikator na komórce zapewnia nas, że przesyłane przez nas informacje są kodowane, a tym samym nieosiągalne dla osób postronnych. Ale to samo zabezpieczenie może być wykorzystane przeciwko nam – przez ludzi, którzy chcą zniszczyć świat, w którym żyjemy.
Na wysokim szczeblu
Podczas ostatnich ataków terrorystycznych w Paryżu, San Bernardino i w innych miejscach terroryści IS szeroko korzystali z osiągnięć współczesnej technologii przy planowaniu zamachów i rekrutacji zwolenników oraz ukrywając się przed władzami. Politycy – nie bez racji – doszli do wniosku, że coś trzeba z tym zrobić.
Dziennikarze wpadli na trop konsultacji, do których doszło kilka dni temu w San Jose, w samym sercu Doliny Krzemowej. To wyglądało poważnie. Naprzeciwko szefa Apple Tima Cooka i innych dyrektorów wielkich spółek technologicznych zasiadł m.in. szef personelu Białego Domu Denis McDonough, dyrektor FBI James Comey, prokurator generalna Loretta Lynch, szef wywiadu James Clapper i szef Narodowej Agencji Bezpieczeństwa Mike Rogers. Był też zastępca sekretarza stanu Tony Blinken i cała plejada doradców ds. cyberbezpieczeństwa z Departamentu Bezpieczeństwa Krajowego. Rozmawiano o działaniach, jakie można podjąć w celu uniemożliwienia terrorystom posługiwania się najnowszymi zdobyczami technologii. Chodziło głównie o ograniczenie posługiwania się przez islamskich ekstremistów najnowszymi drogami komunikacji, w tym mediami społecznościowymi.
Wartości i sprzeczności
Teoretycznie i administracja Baracka Obamy, Kongres i świat Doliny Krzemowej znajdują się po tej samej stronie. Potępienie terroryzmu jest powszechne. Ale Waszyngton co najmniej kilkakrotnie znalazł się w ostatnim czasie na kursie kolizyjnym z szefami Google, Facebooka, czy Twittera. Chodzi tu przede wszystkim o dostęp do kodowanych i szyfrowanych danych wymienianych za pośrednictwem sieci społecznościowych. Co ustalono w San Jose? Na razie znamy tylko ogólniki. „Jesteśmy zainteresowani zbadaniem wszystkich opcji, w jaki sposób radzić sobie z rosnącym zagrożeniem ze strony terrorystów i innych przestępców wykorzystujących technologię, w tym przesyłanie zakodowanych danych, które zagrażają bezpieczeństwu narodowemu i publicznemu. Rozumiemy, że nie ma tu uniwersalnych rozwiązań i każdy z was dysponuje innymi produktami i usługami, funkcjonującymi w różny sposób. Czyż nie istnieją jednak wyższe wartości, co do których się zgadzamy, próbując poszukiwać wspólnych rozwiązań?” – czytamy w komunikacie Białego Domu przekazanym uczestnikom spotkania.
Przedstawiciele administracji nagabywani przez dziennikarzy odmawiają co prawda szczegółów i potwierdzenia opublikowanych przecieków, ale jeden z nich przyznał, że spotkanie miało charakter „technologicznej burzy mózgów” i było „bardzo konstruktywne”"
Teoria to jedno, praktyka to drugie. Zarówno demokraci, jak i republikanie atakowali w Kongresie spółki technologiczne za wyposażanie swoich serwisów w narzędzia służące do kodowania przesyłanych informacji, tak aby były one nie do odczytania przez osoby postronne. Apelowali też do mediów społecznościowych, aby te znalazły sposób na odcięcie swoich serwisów terrorystom. W podobnym duchu wypowiadał się także Barack Obama. Konflikt interesów i priorytetów był oczywisty. Szefowie wielkich spółek technologicznych, takich jak Apple, Facebook, LinkedIn, Dropbox, Microsoft, Twitter, czy YouTube, zaczęli z kolei apelować do polityków, aby nie podejmować pochopnie decyzji, które podważyłyby fundamentalne zasady Internetu – jego wolność i otwartość. I dość krytycznie odnieśli się do propozycji, aby obniżyć standardy kodowania przesyłanych danych, które przecież w założeniu mają chronić ich klientów przed hakerami. Konsekwentnie też sprzeciwiają się planom nałożenia na nich wymogu informowania władz federalnych o swoich podejrzeniach, jeśli zaobserwują coś, co wygląda na aktywność terrorystów. Argumentują, że stanowiłoby to naruszenie zasady wolności słowa. Największym przeciwnikiem rezygnacji z kodowania informacji okazał się szef Apple Tim Cook, który konsekwentnie opowiada się za doskonaleniem komunikacyjnych zabezpieczeń.
A może dookoła?
Jak pogodzić te sprzeczne cele? Spotkanie w Dolinie Krzemowej może oznaczać zmianę strategii ze strony Białego Domu. Wobec oporu sektora high-tech administracja zaczęła najwyraźniej szukać nowych dróg współpracy z sektorem technologicznym, zostawiając na boku spór o kodowanie danych.
Przedstawiciele administracji nagabywani przez dziennikarzy odmawiają co prawda szczegółów i potwierdzenia opublikowanych przecieków, ale jeden z nich przyznał, że spotkanie miało charakter „technologicznej burzy mózgów” i było „bardzo konstruktywne”.
Wygląda jednak na to, że mimo oporów związanych z pierwszą poprawką do konstytucji firmy z Doliny Krzemowej zgodziły się z tym, że nawet najbardziej sprawne organa ścigania nie poradzą sobie dziś bez ich pomocy. „Jesteśmy zgodni co do celu, jakim jest uwolnienie Internetu od terrorystów i materiałów promujących terroryzm” – powiedziała rzeczniczka Facebooka.
Portal społecznościowy ma już wypracowane pewne mechanizmy, pozwalające na przykład na wychwytywanie osób, które w swoich wpisach zdradzają skłonności samobójcze. Podobne algorytmy mogłyby posłużyć do wychwytywania treści promujących terroryzm oraz osób, których poglądy zaczynają się radykalizować – sugerują Facebookowi i innym serwisom przedstawiciele rządu.
Wizerunkowe dylematy
Nie wiadomo jeszcze, jak obecny spór się skończy. Żaden z internetowych gigantów nie chce mieć na sobie łatki medium pomagającego czynnie terrorystom, ale to, o co prosi rząd, nie jest wcale proste i łatwe do spełnienia. Trudno sobie wyobrazić, aby Facebook, Twitter, czy nawet Dropbox zamieniły się w policjantów identyfikujących terrorystów i innych zorganizowanych przestępców. To prawda – spółki high-tech analizują przesyłane za ich pośrednictwem dane, choćby z czysto biznesowych powodów – pozwala to im lepiej poznawać gusty i upodobania klientów, a tym samym skutecznie sprzedawać reklamy. Ale od czasu wycieku informacji ujawnionych przez Edwarda Snowdena mają powód do szczególnej ostrożności. Ujawnienie, że serwis społecznościowy X czy Y współpracował z federalnymi agencjami – tak jak wielkie telekomy udostępniały bilingi – mogłoby okazać się wizerunkową katastrofą. Pomijając już wszystkie aspekty prawne takiej współpracy. Dziś władze mogą zażądać danych użytkowników serwisu tylko w indywidualnych przypadkach i tylko wtedy, gdy sąd uzna, że istnieje rzeczywiste zagrożenie.
Spotkanie w San Jose na pewno nie kończy ani dyskusji, ani potencjalnej współpracy służb antyterrorystycznych z firmami, z których usług korzystamy na co dzień, zaglądając do komputerów i smartfonów. Warto pamiętać o tym, że nie wszystkim zależy na eliminowaniu terrorystów z Internetu. Przedstawiciele takich służb jak FBI czy NSA woleliby raczej wykorzystywać informacje do celów operacyjnych – aby kontrolować tworzące się siatki. Jak do tego przekonać spółki z Doliny Krzemowej – to wciąż otwarta sprawa.
Jolanta Telega
[email protected]