W Ugandzie żyje ponad pół miliona uchodźców. Boże Narodzenie to dla nich czas tęsknoty i wspomnień - również tych, o których woleliby zapomnieć.
"Na święta zrobiłam słodką pastę z sezamu. Przypomina mi moje dzieciństwo, rodzinę i znajomych, ale o moim kraju wolałabym zapomnieć" - powiedziała w rozmowie z PAP Rebecca. Uciekła do Ugandy rok temu, po tym jak została zgwałcona przez czterech południowosudańskich żołnierzy.
Wojna w Sudanie Południowym wybuchła w grudniu 2013 roku. W ciągu dwóch lat z domów uciekło ponad 2,5 mln ludzi, z czego ponad 700 tysięcy znalazło schronienie w Etiopii, Kenii i Ugandzie. Kilkadziesiąt tysięcy straciło życie.
„Boże Narodzenie dwa lata temu to był najgorszy czas w moim życiu - powiedział w rozmowie z PAP George Wut. - Kiedy zaczęły się walki, z żoną i dziećmi przez trzy dni podróżowaliśmy na pace ciężarówki. W Ugandzie nie mieliśmy nikogo. Teraz dostajemy pomoc, od dwóch lat bezskutecznie szukam pracy, ale trwamy. Cieszę się, że żyję. Wielu moich kolegów niestety zginęło". "Nie myślę o świętach. Martwię się teraz o moich przyjaciół i krewnych. Oni zostali w Sudanie Południowym bez żadnych środków do życia. Nie wiem, co z nimi będzie, ceny podstawowych produktów podskoczyły o 100 proc." - powiedział zatroskany.
W grudniu rząd Sudanu Południowego postanowił zrównać oficjalny kurs dolara z czarnorynkowym, powodując nagły wzrost cen. „Mam nadzieję że w końcu dostanę kawałek ziemi i będę mógł pracować, żeby wyżywić rodzinę” - dodaje Wut.
Rząd Ugandy jest otwarty na uchodźców. Obecnie wdrażany jest plan ich integracji z lokalnymi mieszkańcami. W niektórych częściach kraju uchodźcy są zasiedlani we wsiach i dostają kawałek ziemi pod uprawę, by mogli zacząć samodzielne życie.
Na skutek eskalacji trwających i wybuchu nowych konfliktów w 2015 roku do Ugandy uciekło 90 tysięcy uchodźców, głównie z Sudanu Południowego i Demokratycznej Republiki Konga. Rośnie też liczba uciekinierów z Burundi.
W Burundi zamieszki wybuchły w kwietniu, kiedy prezydent Pierre Nkurunziza postanowił wbrew konstytucji rządzić przez trzecią kadencję. Szef państwa, wywodzący się z grupy etnicznej Hutu i nowo nawrócony chrześcijanin, święcie wierzy, że władza została mu dana od Boga. Do tej pory w zamieszkach zginęło kilkaset osób. Mając w pamięci wydarzenia z 1993 roku, które były preludium do ludobójstwa w Rwandzie, ludzie wolą nie czekać. Od kwietnia z kraju uciekło ponad ćwierć miliona osób, większość do Tanzanii, Rwandy, a nawet Demokratycznej Republiki Konga, gdzie mimo kruchego pokoju nadal grasują zbrojne grupy.
To właśnie Kongijczycy są największą grupą uchodźców w Ugandzie. Jest ich tu 220 tysięcy. Żyją tu od lat i dość dobrze się zintegrowali. Jednak pokój na wschodzie kraju jest bardzo kruchy, niewielu ludzi ma odwagę wrócić. Wojna, która wybuchła w 1998 roku, kosztowała życie niemal 6 mln ludzi.
Papa Tumbo mieszka w Ugandzie od 15 lat, jest gitarzystą. „Kongo ma dwie specjalności - wojnę i muzykę. Wolałbym, żebyśmy nie mieli tych wszystkich bogactw naturalnych, bo wtedy w kraju byłby spokój i ludzie by nie ginęli. Nie chcę się mieszać w politykę, mam jedno życie, to wolę grać” - mówi.
„Święta będę miał dość zajęte, codziennie dajemy z zespołem koncert. Kampala to rozrywkowe miasto. My, Afrykanie, muzykę i taniec mamy we krwi, więc na pewno będzie wesoło. Z natury jestem pogodny i nie poddaję się przeciwnościom losu. I tego wszystkim z całego serca życzę. Gdyby jeszcze ludzie przestali się zabijać o pieniądze i religię, to na Ziemi mielibyśmy raj, ale ludzie są głupi i stąd te wszystkie problemy” - dodaje.
Z danych Biura Wysokiego Komisarza Narodów Zjednoczonych ds. Uchodźców (UNHCR) wynika, że po raz pierwszy w historii liczba ludzi zmuszonych do opuszczenia swoich domów na świecie przekroczyła 60 mln.
Z Kampali Julia Prus (PAP)
Reklama