Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
Reklama
piątek, 22 listopada 2024 04:19
Reklama KD Market

Danusia i Zbyszek Nowak z Happy End: pierwsze święta dwa razy



Danuta i Zbigniew Nowakowie jako piosenkarski duet Happy End przyjechali do Ameryki w latach 80. ubiegłego wieku i – jak się okazuje – pierwsze święta w tym kraju mieli dwukrotnie. Pierwszy raz przyjechali do USA w 1979 r. i rozpoczęli w Chicago występy w Maryla Polonaise. Zderzenie z Ameryką było szokujące, zwłaszcza, że nastąpiło w okresie przedświątecznym. W Polsce szaro i ponuro. W polskich domach stały malutkie choineczki. Wiele oświetlonych jeszcze zwykłymi świeczkami, a tutaj doznaliśmy szoku. Jak nas zabrano do śródmieścia i tam zobaczyliśmy udekorowane drzewka, ulice wspaniale oświetlone lampionami czy pięknie udekorowane sklepy, to był zwyczajny szok dla duszy, ciała i oczu. Ludzie, którzy przychodzili na nasze koncerty do Maryla Polonaise zabierali nas w miejsca, które szczególnie przed świętami były tak prześliczne, że porównując je z rzeczywistością w Polsce długo nie mogliśmy wyjść z wrażenia. A wigilię obchodziliśmy w lokalu ze słuchaczami naszej muzyki, z których wielu do dzisiaj pozostaje naszymi przyjaciółmi – wspomina p. Danuta. Przyznaje, że nowością były przyjęcia bożonarodzeniowe.  W Polsce była tylko wigilia, a tutaj tysiące przyjęć okołoświątecznych, kiedy ludzie mają okazję zbratać się, porozmawiać, zwyczajnie ucieszyć się sobą. To byłe niezwykłe miłe, że wielu rodaków, zupełnie nieznajomych ludzi, zapraszało nas na takie przyjęcia, które zawsze odbywały się we wspaniałej atmosferze. Otwierali swoje serca i domy dla nas, ludzi z dalekiej Polski – opowiada Danuta Nowak.

Gdy wróciliśmy do Ameryki po raz kolejny, a był to rok 1983, byliśmy już z naszym małym synkiem, Rafałkiem, który miał niecałe trzy lata. Cudem udało nam się przemycić grzyby z Polski. I najważniejszym życzeniem mojego męża było: "Musisz ugotować mi grzybową". Do dziś mam w pamięci zapach polskich grzybów i te łzy, które nam leciały ciurkiem, że my, młodzi ludzie samotnie spędzamy święta Bożego Narodzenia tak daleko od kraju. Była wspaniała grzybowa i gorzkie łzy. Cieszyliśmy się jedynie z tego, że rodzina była w komplecie.


Wkrótce zorientowaliśmy się, że tego najważniejszego dnia w roku więcej naszych rodaków nie ma gdzie go spędzić. Dlatego, gdy już otworzyliśmy własny lokal DiDi, postanowiliśmy organizować wigilie dla samotnych i potrzebujących. Chyba byliśmy wówczas jedyni, którzy wpadli na taki pomysł organizowania wieczerzy wigilijnej. My nie sprzedawaliśmy potraw wigilijnych, ale zapraszaliśmy na ich spożywanie do lokalu. Wieczerza niezmiennie zaczynała się o godz. 19, a kończyła o godz. 23. Było tak jak w domu w Polsce. Stała choinka i mieliśmy pięknie nakryte stoły, a na nich leżał opłatek. Śpiewaliśmy kolędy, a kelnerzy mogli wszystkich obsłużyć bez pośpiechu. Nasi rodacy – jak wiadomo – często spóźniają się na różne uroczystości, a to był jedyny dzień w roku, kiedy wszyscy goście przychodzili punktualnie. Przychodzili pięknie ubrani. Wieczerzę zawsze rozpoczynaliśmy od łamania się opłatkiem. Nie było napojów wyskokowych, a mimo to wszyscy dobrze się czuli w cudownej, przyjacielskiej atmosferze. Przychodziły przede wszystkim osoby samotne i każda z nich była mile w naszych progach widziana. Od początku wiedziałam, że dzięki wspaniałej atmosferze przerodzi się to w coś większego. I nie myliłam się. Wkrótce przychodziły już rodziny nawet 20-osobowe. Nie było tańców, nie było alkoholu, a nie wiadomo, kiedy mijały te 4 godziny. Nikt nie chciał wychodzić...

Wtedy tych naszych obchodów tak nie doceniałam, ale teraz, wielokrotnie po koncertach w różnych miejscowościach w Polsce podchodzą do nas ludzie, mówiąc: "fajnie było w waszym lokalu, ale tych wigilii, których pani robiła, nie da się nigdy zapomnieć".

Do rozmowy włącza się druga połowa Happy Endu, Zbigniew Nowak, który ze świąt na amerykańskiej ziemi najbardziej pamięta te, które po raz pierwszy spędzał w Kalifornii. Nie mogę zapomnieć widoku naszego dziecka, które w Boże Narodzenie półnagie pędziło po plaży. Wokół pięknie przystrojone palmy, choinki, a my opalamy się na plaży, kąpiemy się w oceanie i rozkoszujemy piękną pogodą. A wszystko to w okresie świątecznym, który zawsze kojarzył się nam ze śniegiem, mrozem i sankami. To dla nas, wychowanych w Polsce, było coś niesamowitego. Teraz mieszkamy na Florydzie i święta spędzane w bikini już nie robią na nas takiego wrażenia, jak te pierwsze pod upalnym słońcem Kalifornii – wspomina p. Zbigniew.

Rozmawiał  Andrzej  Kazimierczak

 

Choinka

Choinka

Więcej o autorze / autorach:
Podziel się
Oceń

Reklama