Ania od dziecka wykazywała się porywczością i zmiennością nastrojów. Zaledwie w przeciągu kilku minut z łatwością przychodziła od furii i nieukojonego płaczu do czystej euforii i niekontrolowanego śmiechu. Mama Ani umarła, gdy dziecko miało osiem lat, Ania nie potrafi przypomnieć sobie nawet jej twarzy, ruchów, tonu głosu. Pamięta tylko, że kiedy była bardzo mała, obcy ludzie zabrali ją, Anię, z tego domu na zawsze. Znacznie później, Ania dowiedziała się, że mama uzależniona była od kokainy i nie mogła zapewnić bezpieczeństwa i innych podstawowych potrzeb dziecku, dlatego też pewnego wieczoru pracownik socjalny DCFS (Department of Children and Family Services) wraz z policjantem po prostu zabrali ją z brudnego mieszkania. Złapała tylko małego miśka, który koił ją do snu i zapewniał towarzystwo. Jedyna stała rzecz w życiu dziecka. Ale to nie był koniec dramatu Ani.
Parę miesięcy trwało poszukiwanie krewnych dziewczynki, którzy mogliby się nią zająć. Zamieszkała w tym czasie w „Aunti Annie”, schronisku stanowym w okolicach Bronzeville, przeznaczonym dla dzieci oczekujących na rodziny zastępcze. Nie było to ciepłe i spokojne miejsce. W schronisku mieszkały dzieci w wieku od kilku miesięcy do 21 lat. Większość starszych i nastolatek nie budziło zaufania Ani, nigdy nie wiedziała jakich reakcji może się po nich spodziewać.
A więc znów nieprzewidywalność i brak poczucia stałości – od reakcji przyjacielskich i głaskania po głowie, po wyzwiska i szturchania. Na szczęście po kilku tygodniach znalazł się Ani tata. Któregoś dnia wszedł do schroniska, przywitał się z dzieckiem i powiedział, że ją zabiera. Ania myślała, że to dar losu zesłał jej rodzica, który chce się nią zaopiekować.
Po latach, nie była już tego tak pewna. Tata, owszem zabrał ją, ale nieprzewidywalność i brak poczucia bezpieczeństwa pozostały. Ojciec Ani nie miał stałego miejsca zamieszkania, wiązał się z różnymi kobietami, które też różnie traktowały dziewczynkę. Ania nauczyła się, że bronić musi się sama, nie może liczyć na dorosłych, nauczyła się nieufności i schodzenia z drogi. Zaczęła postrzegać świat jako miejsce niebezpieczne, przerażające i brudne. Pierwsza próba samobójcza nie powiodła się i nikt jej nie zauważył. Ania przeleżała w ciemnym pokoju parę dni, przespała przedawkowane leki i nikt nie zapytał co jej jest. Gdy wreszcie wróciła do szkoły stała się agresywna, przeczulona na własnym punkcie, gwałtowna, szukająca zaczepki, jej oceny znacznie się pogorszyły. Ufarbowała włosy na zielono i zaczęła palić papierosy. To właśnie wtedy, jako piętnastolatka, po raz pierwszy została przyjęta na oddział psychiatryczny lokalnego szpitala. Psychiatrzy postawili diagnozę, to choroba afektywna dwubiegunowa, zwana też maniakalno-depresyjną (ang. bipolar disorder). Od tego czasu minęło dziesięć lat. Ania wciąż boryka się z nieprzewidywalnością, tym razem już swoich własnych nastrojów. Zaczęła terapię w zeszłym miesiącu. Ze względu na charakter choroby nie możemy jeszcze przewidzieć jej wyników. Na to trzeba czasu i systematycznego kontaktu terapeutycznego.
Choroba maniakalno-depresyjna objawia się gwałtowną zmiennością nastrojów, od głębokiej depresji, kiedy to osoba nie ma siły i energii wstać z łóżka i pójść do pracy, kiedy przeważa pustka i beznadziejność, do stanu maniakalnego charakteryzującego się euforią, poczuciem wszechwładności i nieomylności, brakiem racjonalnego i odpowiedzialnego zachowania (na przykład nadmierne zakupy na karty kredytowe, szalone pomysły, podróże, stawianie alkoholu przypadkowo napotkanym osobom w barze, niezabezpieczony seks z przypadkowymi osobami), gwałtowną i szybką mową, łatwością nawiązywania kontaktów, nawałnicą myśli, brakiem snu, czasem urojeniami i psychozami.
Osoby cierpiące na chorobę afektywną dwubiegunową mają problemy w relacjach z bliskimi w związku ze swoją zmiennością nastrojów i gwałtownością reakcji, a także nieliczeniem się z konsekwencjami swoich czynów, gdy są w fazie maniakalnej choroby. Dochodzą do tego problemy w pracy, ponieważ mimo dużej produktywności i kreatywności osoby te mają trudności z dokończeniem projektów i codzienną obecnością w biurze. Około 50 procent osób cierpiących na tą chorobę nadużywa alkohol lub bierze narkotyki. Poważnym symptomem choroby jest brak snu, który powoduje wyczerpanie organizmu i zwiększa ryzyko myślenia urojeniowego i halucynacji. Na tym etapie chory zazwyczaj musi znaleźć się w szpitalu, ponieważ nie jest w stanie funkcjonować samodzielnie. Może być zagrożeniem dla siebie lub innych. Urojenia wielkościowe, zazdrości, lub wykonywania tajnej misji i do tego słyszenie nieistniejących poleceń lub głosów, szydzących lub nakazujących zrobienie sobie krzywdy wskazują, że stan jest bardzo poważny. Najtrudniejsze jest to, że osoby w stanie maniakalnym często nie zdają sobie sprawy z powagi sytuacji i nie godzą się na leczenie lub pobyt w szpitalu. Wtedy rodzina lub nawet osoby nie spokrewnione nie spokrewnione powinny zadzwonić pod numer 911 i poprosić o ocenienie stanu chorego, a w razie konieczności zabranie go do szpitala nawet bez zgody pacjenta.
Ania po kolejnym pobycie w szpitalu postanowiła, że musi zmienić tryb życia i kontynuować leczenie, by stany maniakalne nie rujnowały jej relacji z tą garstką ludzi w jej życiu, którzy życzą jej dobrze. Zadzwoniła do mnie, by kontynuować stabilizację terapeutyczną, którą rozpoczęła w szpitalu. W pierwszej rozmowie telefonicznej powiedziała, że chce walczyć z nieprzewidywalnością, która towarzyszy jej przez całe życie. Wierzę, że w końcu jej się to uda.
Katarzyna Pilewicz, LCPC, CADC
psycholog i psychoterapeutka licencjowana w stanie Illinois. Ukończyła Adler University w Chicago w dziedzinie psychologii klinicznej. Obecnie prowadzi badania doktoranckie w Walden University na temat wpływu psychologii pozytywnej na poprawe stanu psychiki człowieka. Członek American Psychological Association i PSI CHI. W swojej praktyce opiera się na holistycznym poglądzie o wzajemnym wpływie umysłu, ciała, i środowiska. W swojej klinice w Deerfield zajmuje się leczeniem młodzieży i dorosłych z problemami psychologicznymi pomagając w powrocie do wyższej jakości życia.
fot.Unsplash/pixabay.com
Reklama