Do Stanów Zjednoczonych ma przyjechać 10 tysięcy uchodźców z Syrii. Już dawno humanitarny gest nie wzbudził takich emocji, graniczących z histerią.
Zaczęto nas ostrzegać przed możliwością sprowadzenia do USA na własne życzenie terrorystów, którzy powtórzą zamach w Paryżu. Patrząc jednak na suche fakty i statystyki – przyjazd do Stanów Zjednoczonych na statusie uchodźcy jest ostatnią rzeczą, jaka może przejść przez głowę dżihadyście z IS.
Co może gubernator
Już same liczby zaskakują. Szturm migrantów na Europę to z pewnością największy kryzys humanitarny od zakończenia II wojny światowej. Od początku kryzysu syryjskiego Niemcy deklarowały przyjęcie 800 tysięcy ludzi, a nasi sąsiedzi Kanadyjczycy – 25 tysięcy.
Tymczasem do końca września (wtedy w USA kończy się rok budżetowy) w USA zdążyło osiąść ok. 1500 uchodźców z Syrii. Wówczas też prezydent Barack Obama zadeklarował przyjęcie 10 tysięcy kolejnych w ciągu następnych 12 miesięcy.
Po paryskich zamachach wybuchła burza. Ponad połowa gubernatorów stanów (włącznie z Bruce’em Raunerem z Illinois) oświadczyła, że nie przyjmie na swoim terytorium żadnego uchodźcy z Syrii. Jako przyczynę podawano obawy, że niektórzy z nich mogą być w przyszłości sprawcami zamachów, podobnych do tych, które w minionym tygodniu sparaliżowały Francję. Powoływano się na przykład z Paryża, gdzie jeden z zamachowców miał się posługiwać syryjskim paszportem osoby, która przeszła w październiku przez Grecję jako uchodźca.
Jeden po drugim gubernatorzy deklarowali, że dopóki nie zostaną rozwiązane „problemy bezpieczeństwa”, noga syryjskiego uchodźcy nie stanie na ich terenie. Jedni całkowicie odrzucili możliwość osiedlenia się w ich stanie uchodźców, inni zażądali opóźnienia w ich przyjmowaniu do czasu pełnego wyjaśnienia procesu sprawdzania osób wpuszczanych do USA.
„Ani pan, panie prezydencie, ani żaden przedstawiciel rządu federalnego nie może zagwarantować, że uchodźcy z Syrii nie wezmą udziału w działalności terrorystycznej” – ostrzegł prezydenta Baracka Obamę gubernator Teksasu Greg Abbott. Także inni gubernatorzy mówili o zbyt dużym ryzyku.
Było to jednak głośne dmuchanie w polityczny gwizdek. Konstytucjonaliści zgodnie potwierdzali bowiem, że to rząd federalny, a nie poszczególne stany, posiada jurysdykcję w sprawie prawa imigracyjnego.
Lavinia Limon, szefowa U.S. Committee for Refugees and Immigration, powołuje się na Refugee Act of 1980, argumentując, że gubernatorzy nie mają legalnej możliwości zablokowania przyjmowania uchodźców.
To prawda – w rozmieszczaniu uchodźców w konkretnych społecznościach pomagają stanowe agencje, ale gubernatorzy nie mogą zabronić nikomu osiedlenia się w ich stanie. Formą biernego protestu może więc być jedynie zamrożenie współpracy między agencjami federalnymi a stanowymi. „Może dojść do obstrukcji, przy samym procesie osiedlania” – mówi Kathleen Newland z Migration Policy Institute.
Biały Dom swoje, Kongres swoje
Na szczeblu federalnym też strzelano z najgrubszych armat. „Zatrzaśnięcie przed nimi drzwi byłoby zdradą naszych wartości” – mówił o uchodźcach Barack Obama. „Tu nie chodzi o politykę, chodzi o bezpieczeństwo narodowe” – ripostował przewodniczący Izby Reprezentantów Paul Ryan. Republikanie zgłosili nawet projekt ustawy, który może sparaliżować proces przyjmowania uchodźców z Syrii. Zobowiązuje ona rząd USA do bardziej rygorystycznego prześwietlania uchodźców z Syrii i Iraku. Według projektu za każdego uchodźcę osobiście mieliby poręczyć szefowie służb specjalnych, FBI oraz Departamentu Bezpieczeństwa Krajowego.
Prezydent Barack Obama od razu zapowiedział zawetowanie ustawy, twierdząc, że sparaliżuje ona proces przyjmowania uchodźców. I jest już pewne, że kwestia ta, podobnie jak nielegalna imigracja, będzie jednym z gorętszych tematów kampanii prezydenckiej w USA.
Wbrew temu, co mówi Ryan, widoczny podział wartości i priorytetów, który znów podzielił Amerykanów, przeniesie się także na politykę. Uchodźcy z Syrii są wymarzonym celem do politycznego dyskursu. Temat budzi bowiem emocje związane ze strachem przed terroryzmem oraz z brakiem wiedzy na temat obowiązujących w USA procedur. Z jednej strony pamiętamy przejmujące zdjęcie ciała małego dziecka niesionego przez tureckiego policjanta po zatonięciu łodzi z migrantami, z drugiej – obrazy z zaatakowanego przez terrorystów Paryża. Obraz tłumów ludzi maszerujących przez kraje Europy przenoszony jest na Stany Zjednoczone, gdzie procedury osiedlania uchodźców są krańcowo różne od europejskich. Do „spowolnienia” procesu rozpatrywania wniosków o przyznanie statusu uchodźcy wezwali nawet demokratyczni senatorzy Charles Schumer (Nowy Jork) i Dianne Feinstein (Kalifornia). A głosy z drugiej strony? „Czy może się okazać, że wpuścimy kogoś niebezpiecznego do kraju? Oczywiście – mówi demokratyczny senator z Wirginii Tim Kaine – ale czy w związku z tym mamy nie przyjmować w ogóle żadnych Syryjczyków?”.
3 z 784 tysięcy
A co na to statystyki? Od zamachów z 11 września 2001 roku, a więc przez ponad 14 lat, Stany Zjednoczone przyjęły około 784 tys. uchodźców. Z tej grupy zaledwie trzy osoby zostały aresztowane w związku z podejrzeniami o terroryzm – wynika z danych skompilowanych przez Migration Policy Institute w Waszyngtonie.
Dwie z nich oskarżono o próbę przesłania broni bojownikom islamskim w Iraku, a jedną o próbę transferu pieniędzy do grupy terrorystycznej w Uzbekistanie. We wszystkich przypadkach spiski wykryto we wczesnym stadium. Szef FBI James Comey zapewniał niedawno podczas przesłuchań w Kongresie, że po epizodzie z Irakijczykami jeszcze bardziej zaostrzono procedury bezpieczeństwa.
Przede wszystkim trzeba jednak pamiętać, że Stany Zjednoczone posiadają jeden z najbardziej rygorystycznych systemów sprawdzania kandydatów do osiedlenia się w kraju na statusie uchodźcy. Często jeszcze wcześniej wielu z nich przechodzi przez pierwsze sito selekcji w Biurze Wysokiego Komisarza Narodów Zjednoczonych ds. Uchodźców (UNHCR). Rolą tej agencji ONZ jest wybranie osób najbardziej potrzebujących pomocy, a tym samym stanowiących potencjalnie najmniejsze zagrożenie. I tak z 18 tysięcy kandydatów do przyjazdu do USA zarekomendowanych przez UNHCR ponad połowę stanowią dzieci. Pozostali to przede wszystkim osoby prześladowane i torturowane, ludzie wymagający opieki medycznej oraz kobiety, które są głowami rodzin. Zaledwie 2 proc. rekomendowanych to samotni mężczyźni.
Dopiero po tym wstępnym przesiewie przychodzi kolej na samych Amerykanów. „Uchodźcy są grupą ludzi najściślej sprawdzanych przed przyjazdem do Stanów Zjednoczonych” – zapewnia Eleanor Acer, dyrektorka do spraw ochrony uchodźców w nowojorskiej organizacji Human Rights First.
Biurokratyczna droga przez mękę
Obowiązujące w USA procedury są wręcz uważane za rygorystyczne i uciążliwe. Proces przyjmowania uchodźcy zabiera średnio od 18 do 24 miesięcy. Bez zielonego światła takich instytucji jak FBI, Departamentu Stanu, Departamentu Bezpieczeństwa Krajowego, National Counterterrorism Center oraz służb wywiadowczych nie można nawet myśleć o wjeździe do USA. W trakcie tego procesu pobierane są dane biometryczne, a kandydat na uchodźcę musi opowiedzieć o swojej przeszłości. Największym jednak luksusem Amerykanów, w odróżnieniu od Zachodniej Europy, jest możliwość wybrania sobie uchodźców, których będą chcieli przyjąć i zaakceptować. Terrorysta z Paryża, który przedostał się do Francji dzięki sfałszowanemu syryjskiemu paszportowi, nie miałby większych szans na przejście dwuletniego procesu prześwietlania przez kilka amerykańskich agencji.
Nawet po przyjeździe uchodźcy do USA rząd ma dużo większą możliwość monitorowania go niż jakiegokolwiek innego imigranta lub turysty.
„Program osiedlania uchodźców jest najmniej prawdopodobną drogą, którą terroryści mogliby przeniknąć do USA. Przechodzi się przez takie sito kontroli, że po przyjeździe znajduje się już w każdym systemie. Takiej osobie trudno by było rozpłynąć się w społeczności wspierającej terroryzm” – mówi Kathleen Newland z Migration Policy Institute.
Bójmy się „bezwizowców”
I trudno nie przyznać jej racji. Przecież żaden z zamachowców z 11 września 2001 roku nie był uchodźcą. Największego ataku terrorystycznego na terytorium USA dokonali ludzie, którzy najczęściej wjechali do USA legalnie, często na wizach turystycznych. Niektórzy z nich pozostali w Stanach po wygaśnięciu czasu legalnego pobytu. Teraz największym zagrożeniem dla Stanów Zjednoczonych nie są uchodźcy, ale osoby z paszportami z krajów zachodnioeuropejskich objętych programem ruchu bezwizowego. To ludzie urodzeni już we Francji, Belgii, Niemczech, czy Wielkiej Brytanii, którzy zradykalizowali się i znaleźli pod wpływem wojującego islamu, stanowią z pewnością większe zagrożenie od ofiar wojny w Syrii, która pochłonęła setki tysięcy ludzkich istnień.
Starsi stażem imigranci pamiętają zapewne toczone w USA spory na temat fali imigrantów z Wietnamu na przełomie lat 70. i 80. ubiegłego stulecia. Prezydent Gerald Ford zgodził się na przyjęcie 130 tys. najlepiej wykształconych imigrantów z kraju, mimo tego, że takie działania popierało 36 procent badanych Amerykanów, a wśród uchodźców mogli znajdować się komunistyczni agenci. Dziś ta grupa imigrantów liczy 1,6 miliona osób i jest uważana za jedną z najprężniejszych, ze średnimi dochodami powyżej średniej krajowej. Historia z Syryjczykami będzie zapewne podobna. Najpierw jednak muszą ostygnąć emocje.
Jolanta Telega
[email protected]
Reklama