Na czwartek 12 listopada Donald Tusk zwołał na Malcie roboczy szczyt Rady Europejskiej w sprawie planu relokowania po Europie tzw. uchodźców. Na tego samego 12 listopada prezydent Andrzej Duda zwołał pierwsze posiedzenie nowo wybranego Sejmu i Senatu. Tusk ogłosił swoją decyzję nieco wcześniej, ale nie ma powodu nie wierzyć prezydentowi, że MSZ „zapomniało” oficjalnie poinformować o tym Kancelarię Państwa, więc wyznaczając dzień sesji parlamentu, o zbieżności tej nie wiedział.
Znajdująca się „na wylocie” premier i jej partia natychmiast zaprotestowały, twierdząc, że prezydent uniemożliwia premier uczestnictwo w ważnym szczycie, albowiem konstytucja każe jej na pierwszym posiedzeniu Sejmu być i złożyć dymisję gabinetu. Nie jest to do końca prawdą. Owszem, premier na tym posiedzeniu składa dymisję, ale na przykład na inauguracyjnej sesji poprzedniego Sejmu, w 2011, Tusk złożył ją listownie i nic się z powodu jego nieobecności nie stało.
W każdym razie PO zażądała stanowczo, żeby prezydent, skoro tak, sam jechał na Maltę.
Skądinąd – powinien tak zrobić, bo skoro stary rząd miażdżąco odrzucono w wyborach, a nowego jeszcze nie ma, prezydent jest jedyną władzą w Polsce mającą tzw. społeczny mandat. A szczyt byłby dobrą okazją do pokazania, iż polskie stanowisko w sprawie przymusowych „kwot” imigrantów zmienia się (Bo się zmienia? Przynajmniej tak PiS obiecał?) oraz do odnowienia zerwanej przez rząd PO-PSL solidarności z krajami Grupy Wyszehradzkiej.
Istnieją co prawda wątpliwości konstytucjonalistów – prezydent może reprezentować Polskę tylko na takich szczytach, na których omawia się problemy związane z suwerennością i bezpieczeństwem państw członkowskich, a zdaniem części ekspertów kwestia imigrantów do takich nie należy. Ale nie na te akurat wątpliwości powołał się prezydent, stanowczo jazdy na Maltę odmawiając. Podał dwa inne powody: po pierwsze musiałby na tym szczycie prezentować stanowisko rządu, z którym się nie zgadza, po drugie – konstytucja nakazuje mu otworzyć pierwsze posiedzenie Senatu. Co do drugiego – to taka sama nieprawda, jak „konieczność” osobistego składania dymisji przez premier – konstytucja mówi wyraźnie, że posiedzenie otwiera prezydent albo pod jego nieobecność marszałek senior. Co do pierwszego – teoretycznie tak, ale szczyt i tak ma charakter roboczy i nic nie stałoby na przeszkodzie powiedzieć: oficjalnie stanowisko rządu jest takie a takie, ale wiecie przecież, że za kilka dni będzie już nowy rząd, a ten uważa że...
Wyszło więc, że na Maltę nie pojedzie nikt – i to też nic specjalnego. Dzień wcześniej odbywał się tam szczyt w sprawie krajów afrykańskich, na którym Polski też, jako jedynej, nikt nie reprezentował. W poniedziałek, 9 listopada odbywała się w sprawie imigracji narada europejskich szefów resortów spraw wewnętrznych, na którą szef polskiego MSW nie pojechała, i to któryś już raz z kolei, choć to ważniejsze gremium niż na Malcie. A jeszcze wyciekł dokument BOR, z którego wynika, że premier i tak, jeszcze przed decyzją prezydenta, na Maltę się nie wybierała.
Ale przecież PO i jej media zaczęły nieopisane lamenty, jaki to wstyd przed światem, i że Duda koniecznie musi jechać. A PiS – że musi koniecznie jechać Kopacz. Dla obu elektoratów, i tego który głosował za odsunięciem Kopacz od władzy, i tego który przeciwko PiS, jest to zupełnie niezrozumiałe. Zrobił się cyrk, jak wtedy, gdy Tusk przepychał się ze śp. Lechem Kaczyńskim o krzesło i samolot, albo Kwaśniewski z Millerem o wciąganie flagi – tylko na odwrót, bo wtedy chcieli wszyscy, teraz nikt. Ale zażenowanie jest podobne.
Ostatecznie poproszono o reprezentowanie Polski premiera Czech. Chyba dla uczczenia do dziś obecnego w polszczyźnie czeskiego filmu, którego tytułu pozwoliłem sobie powyżej użyć.
Rafał A. Ziemkiewicz
Na zdjęciu: Andrzej Duda fot.Radek Pietruszka/EPA
Reklama