Czy po wyborach zmienił się tak zwany „ogólny ton” krajowych mediów, tych „mainstreamowych”? Owszem. Przez ostatnich osiem lat przekaz płynący z tych mediów, z każdego dziennika, reportażu, wywiadu i dyskusji zaproszonych „autorytetów” można było zawrzeć w dwóch punktach. Punkt pierwszy: kolejny, wielki sukces rządu! – rozwinięcie: cały świat nas podziwia. Punkt drugi: kolejna wielka, ostateczna kompromitacja opozycji! – rozwinięcie: znowu nam narobili wiochy przed światem. „Sukcesem” bywała sama tylko zapowiedź poprawy albo zdawkowa pochwała dla rządu jakiegoś niskiej rangi polityka czy „autorytetu” z Europy, kompromitacją jakieś wyrwane z kontekstu i złośliwie zinterpretowane zdanie; niekiedy w roli elementu pozytywnego przekazu zastępowała władzę szeroko rozumiana elita III RP, niekiedy w roli negatywnego zamiast PiS występował Kościół lub narodowcy, ale ogólny algorytm układania grafików i redakcyjnych „szpigli” pozostawał niezmienny.
Od kilku tygodni mamy tylko jeden punkt: „skuś baba na dziada”, jak to się mówiło na podwórku w czasach mojego dzieciństwa. Niektórzy mówili: „zyg, zyg, marcheweczka”. Jakkolwiek to ująć: żeby się wam nie udało!
Ogólna, nieskrywana niechęć do nowej władzy idzie w parze z „chciejstwem”, aby oczekiwane i pożądane klęski spotkały ją jak najszybciej, najlepiej już. Daje to efekt, dla człowieka zdystansowanego, groteskowy: od wyborów w głównych programach newsowych i publicystycznych trwa na przykład festiwal rozliczania PiS z obietnic wyborczych i zapewniania, że tych obietnic nie spełni. Drugim żelaznym punktem programu są dywagacje na temat kłopotów PiS z formowaniem rządu, sprowadzające się do zapewnień, że Beata Szydło nie ma w tym procesie niczego do powiedzenia, że rządem rządzić będzie Jarosław Kaczyński, co jest oczywiście niewłaściwe, chore, a zdaniem najbardziej radykalnych – sprzeczne z konstytucją (w domyśle: czas rozpocząć procedurę odsunięcia PiS od władzy). Wątek poboczny stanowią zapewnienia, że PiS nie dotrzyma słowa w kwestii Antoniego Macierewicza i zrobi go ministrem obrony narodowej, a nawet jak nie zrobi, to i tak naprawdę to on będzie rządzić MON, podobnie jak to Kaczyński będzie naprawdę premierem, nawet jeśli nim nie będzie.
Od czasu do czasu pojawiają się wątki tego rodzaju, co na przykład plotka o tym, że oprócz coraz lepiej znanych taśm kompromitujących odsuniętą przez wyborców elitę władzy istnieją także jakieś taśmy, na których nagrano polityków PiS i dziennikarzy postrzeganych jako sprzyjający prawicy. Nikt nie umie podać, co konkretnie nagrano, gdzie, kiedy, nikt nawet nie twierdzi, że takie nagrania istnieją – news formułowany jest w duchu „krążą plotki, którym zainteresowani zaprzeczają”. Fakt jednak, że nic nie wskazuje, by w ogóle cokolwiek istniało, nie przeszkadza anonsować luźnych dywagacji bombastycznymi tytułami w rodzaju „są taśmy na PiS”, „jeszcze nie rządzą, a już mają aferę”.
Jeszcze nie rządzą? W istocie, w chwili, gdy piszę te słowa, nie jest jeszcze znany termin pierwszego posiedzenia nowo wybranego parlamentu, na którym może zostać przyjęta dymisja Ewy Kopacz. Zwykle w dziejach III RP formowanie gabinetu trwało – licząc od tego pierwszego posiedzenia – od 30 do 50 dni, nawet ostatnim razem, gdy zwycięstwo PO i jej koalicja z PSL były oczywiste, było to około miesiąca. O rozliczaniu w tym momencie obietnic wyborczych w ogóle szkoda gadać, zwłaszcza gdy czynią to ci, którzy przez osiem lat nie zająknęli się nawet o niespełnionych obietnicach wyborczych PO.
Pozostaje pytanie, czy to jeszcze propaganda, narzędzie wojny, czy zaklinanie rzeczywistości przez ludzi, którzy nie mogą pogodzić się z szokiem przegranej. W obu wypadkach – rzecz śmieszna i obrzydliwa.
Rafał A. Ziemkiewicz
fot. Tomasz Gzell/EPA
Reklama