Po latach praktyki jako psycholog coraz mniej sytuacji i spraw związanych z ludzkimi dramatami potrafi mnie zaskoczyć i zadziwić. Jednak czasami zdarzają się przypadki, które szczególnie wstrząsają.
Do takich należy przypadek, z którym spotkałam się kilka lat temu pracując na pogotowiu w jednym ze szpitali na północnych przedmieściach Chicago. Trafiła tam kilkunastoletnia dziewczynka z oznakami pobicia i przypalenia. Po opatrzeniu ran przez zespół medyczny, zostałam poproszona o ewaluację psychologiczną. Rozmowa z dziewczynką zaczęła się od oskarżenia rodziców o pobicie. Dziecko twierdziło, że oboje rodzice wyżywają się nad nią emocjonalnie i brutalnie ją katują za najmniejsze przewinienia. Była dobrze ubraną jedynaczką, która mieszkała w zamożnej dzielnicy, w trzypiętrowym domu przy samej plaży.
Okazało się, że w domu nie dochodziło do żadnej fizycznej przemocy. Nastolatka wszystko wymyśliła, po prostu kłamała. Dziewczynka się samookaleczyła. Najważniejsze w całym zdarzeniu było jednak to, co ją do tego pchnęło. To samotność dziecka w wielkim, bogatym domu. Teoretycznie niczego jej nie brakowało prócz miłości, ciepła i bliskości rodziców.
Szokiem było dla mnie to, że zapytana, kiedy ostatnio przytuliła się do któregoś z rodziców, kiedy siedziała u nich na kolanach – nie pamiętała takich zdarzeń. Nie pamiętała, kiedy jedli razem posiłek w domu, zdarzało się, że wychodzili coś zjeść do restauracji. Ich wielki, bogaty dom był podzielony na trzy części – jedna należała do niej, druga do matki, trzecia do ojca. Nie wchodzili sobie w drogę, żyjąc razem, ale oddzielnie. Nie interesowało ich powiedzenie sobie "dobranoc" czy porozmawianie o tym, co zdarzyło się w ciągu dnia.
Dziecko, które posunęło się do samookaleczania chciało zwróci na siebie uwagę rodziców. Samookaleczenie było desperackim wołaniem o ich zainteresowanie.
Musimy wiedzieć, że zabezpieczając dzieciom byt materialny nie możemy zapomnieć o ich życiu emocjonalnym, o cieple rodzinnym. O tym, że zamiast nowego telefonu dziecko wolałoby pójść razem z rodzicami na spacer, pograć w piłkę, pojeździć na rowerze, pograć w karty, zjeść wspólnie przygotowany obiad.
Na szczęście dla mojej pacjentki ta sytuacja, po interwencji psychologicznej i kilkumiesięcznej terapii rodzinnej, skończyła się pomyślnie. Rodzice potrafili przejrzeć na oczy i znaleźć priorytety w życiu. Zainteresowali się prawdziwymi potrzebami dziecka, ciepłem rodzinnym, bliskością i wspólnym spędzaniem czasu.
Jednak takie sytuacje często kończą się tragicznie: narkomanią, alkoholizmem, notorycznymi pobytami na oddziałach szpitali psychiatrycznych, czy nawet w najgorszym wypadku samobójstwem. Dlatego musimy pamiętać, co w życiu rodzinnym jest najważniejsze. A najważniejsze są priorytety.
Dziecko, silniej niż człowiek dorosły, potrzebuje spełnienia emocjonalnego, poczucia bezpieczeństwa, akceptacji, przynależności i radości z faktu bycia z rodziną.
Katarzyna Pilewicz, LCPC, CADC, psycholog i psychoterapeutka licencjowana w stanie Illinois. Ukończyła Adler University w Chicago w dziedzinie psychologii klinicznej. Obecnie prowadzi badania doktoranckie w Walden University na temat wpływu psychologii pozytywnej na poprawe stanu psychiki człowieka. Członek American Psychological Association i PSI CHI. W swojej praktyce opiera się na holistycznym poglądzie o wzajemnym wpływie umysłu, ciała, i środowiska. W swojej klinice w Deerfield zajmuje się leczeniem młodzieży i dorosłych z problemami psychologicznymi pomagając w powrocie do wyższej jakości życia.
405 Lake Cook Rd., Suite 203, Deerfield
Tel.: (847) 907 1166
www. psychologicalcounselingcenter.com
email: [email protected]
fot.skeeze/pixabay.com
Reklama