Bardzo ciekawy przypadek do analizy – próba stworzenia, szybkiego wypromowania i wprowadzenia do polskiego Sejmu partii o nazwie Nowoczesna. Pod pewnymi względami próba prekursorska. Nowe ugrupowania na polskiej scenie politycznej rodziły się zwykle z rozłamów – tak powstała PO, rzadziej z jednoczenia partyjnych szyldów – takie były początki potęgi PiS i SLD. Palikotowi udało się wskoczyć do Sejmu na poziomie 10 proc. z partią nową, ale korzystał on z ogromnej popularności, jaką zbudowały mu media, gdy był dyżurnym „cynglem” Tuska do znieważania i prowokowania braci Kaczyńskich. Ktoś bardzo stary może jeszcze przypomnieć podobne wklejenie się do parlamentu „na małpę” niejakiej Partii Przyjaciół Piwa, ale ten polityczny wygłup, który okazał się przekrętem, miał miejsce w innej epoce, gdy nie obowiązywał jeszcze próg wyborczy, poza tym i tu zadecydowała popularka bardzo wtedy sławnego telewizyjnego „druha Borygo” i jego „skautów piwnych”, nie mówiąc już o popularności samego chmielowego napitku.
Ryszard Petru do niedawna był dla szerokich rzesz wyborców praktycznie nierozpoznawalny, a kiedy stał się bohaterem mediów, wcale na tym nie zyskuje, bo charyzmy ma tyle, co przeciętny doradca z bankowego okienka. Stosunkowo najlepiej znanym faktem z jego zawodowego życiorysu jest ten akurat, który mocno mu szkodzi – że w czasie, gdy jako ekspert ekonomiczny zachęcał do kredytów we frankach, zapewniając, że są one bezpieczne i że szwajcarska waluta może z czasem tylko tanieć (jak wielu Polaków przekonało się boleśnie, stało się odwrotnie), swój własny kredyt frankowy przewalutował na złote.
W partii, którą Petru stworzył, i tak jest praktycznie jedyną osobą znaną. Może się oprzeć tylko na dwuznacznej popularności Leszka Balcerowicza (dwuznacznej, bo choć negatywne emocje wobec niego nie są już tak silne jak kiedyś, dla wielu pozostaje on antyautorytetem), który też zresztą nie uczestniczy w jego politycznej akcji, wspiera ją tylko werbalnie. Petru nie obsługuje też żadnej silnej emocji społecznej, nie ma popularnych haseł – przeciwnie, odwołuje się do tego, co akurat, po latach panowania w polskim dyskursie publicznym, staje się coraz bardziej niemodne, czyli retoryki tzw. neoliberalnej, z silnym akcentowaniem obniżania podatków i redukowania deficytu publicznego. Petru głosi się rzecznikiem zbuntowanych i niezadowolonych, ale praktycznie całą krytykę kieruje przeciwko pozostającemu od lat w opozycji PiS, na listach wyborczych ma samych byłych działaczy PO i UW oraz ludzi prezydenta Komorowskiego, którego bliski do niedawna współpracownik jest dziś u Petru sekretarzem generalnym partii.
Słowem – wedle wszelkich prawideł polityki – projekt nazwany szumnie „Nowoczesna” powinien się skończyć klapą. I na to wskazują wyborcze wiece, na które przychodzi przysłowiowy pies z kulawą nogą (krąży po internecie zestawienie fotki takiego wiecu na ekranie TVN24, gdzie wydaje się być pełno ludzi, ze zdjęciem z daleka, pokazującym dosłownie kilkanaście osób ustawionych przemyślnie tuż przy kamerze).
Ale z drugiej strony Nowoczesna jest dziś partią najbardziej lansowaną przez telewizję i pracownie sondażowe. Nie ma dnia, by Ryszard Petru nie występował w jakimś programie jako polityk, a zarazem nie komentował rzeczywistości w programach informacyjnych jako ekspert. W jego kampanii widać duże pieniądze, których pochodzenie stało się już zresztą przedmiotem dociekań mediów opozycyjnych. Widać też, że partia Petru w większym nawet stopniu niż PO jest w tej chwili „pompowana” przez prorządowe media. A z tzw. terenu dochodzą wieści, że masowo zapisują się do niej działacze z tylnych szeregów Platformy.
Czy to wystarczy? Czy to się może udać? To właśnie uważam za bardzo ciekawe.
Rafał A. Ziemkiewicz
Na zdjęciu: Ryszard Petru fot.Wikipedia
Reklama