Od 2014 r. rośnie w Polsce odsetek młodzieży, która deklaruje przynależność do prawicy; jako prawicowe określa swoje poglądy już jedna trzecia młodych Polaków – wynika z najnowszej analizy CBOS dotyczącej poglądów politycznych osób w wieku 18–24 lata. Czyli to, co wydawało się trendem, stało się faktem.
Badania zamykają usta tym, który chcieliby prawicowość przypisać jedynie moherowym staruszkom. Dołączyły teraz do nich wnuki, które nie tylko mają prawicowe poglądy, ale także są radykałami. W pierwszych trzech kwartałach 2015 r. odsetek badanych deklarujących skrajne poglądy prawicowe osiągnął 12 proc., czyli aż 37 proc. ogółu zwolenników prawicy. Jak zaznaczają badacze, to najwyższy wynik, odkąd CBOS analizuje tę kwestię.
Nie oznacza to jednak, że owa prawicowość przekuwa się na dojrzałą postawę obywatelską wyrażającą się na przykład udziałem w wyborach. Deklarację udziału w październikowych wyborach parlamentarnych złożyło 58 proc. ankietowanych w wieku od 18 do 24 lat. I wcale nie obiecywali, że zagłosują na PiS. Najczęściej wybierali komitet Kukiz'15 (24 proc.).
Ilustrację nowych społecznych trendów odnotowanych przez CEBOS zapewne będziemy oglądać już wkrótce – przy okazji nadchodzących obchodów Narodowego Święta Niepodległości. Od lat jest to znakomita okazja do występów „narodowców”, którzy tradycyjnie odpalą petardy, spalą jakąś tęczę, zetrą się z policją. W tym roku obchody odzyskania niepodległości zapowiadają się szczególnie barwnie, bowiem poza gejami i komunistami dochodzą nowi wrogowie – uchodźcy oraz Olga Tokarczuk. A przyjazd na marsz „w obronie niepodległej Polski” 11 listopada do Wrocławia zapowiada 10 tys. skrajnych nacjonalistów.
Świetna okazja do walki o to, by Polska była polska i przegoniła takich autorów jak Tokarczuk, tegoroczna laureatka nagrody Nike, której za wypowiedź dla TVP, że „wymyśliliśmy historię Polski jako kraju tolerancyjnego, otwartego, jako kraju, który nie splamił się niczym złym w stosunku do swoich mniejszości. Tymczasem robiliśmy straszne rzeczy jako kolonizatorzy, większość narodowa, która tłumiła mniejszość, jako właściciele niewolników czy mordercy Żydów” – grozi się w sieci śmiercią, nie mówiąc o fali pomyj, które na nią przy tej okazji wylano, doradzając wyjazd z Polski.
Kiedy, przymierzany na ministra kultury w nowym rządzie, Jarosław Sellin mówi o „polskiej wersji historii”, nie można nie zapytać, co to znaczy. Pozostaje mieć nadzieję, że nie wymazywanie z niej niewygodnych dla narodu rozdziałów i przemilczanie pogromów i nietolerancji.
Temperatura rośnie i jest to już niebezpieczna gorączka, której nie zahamuje ani lektura „Ksiąg Jakubowych”, ani wygrana PiS. Projekt, by tuż po wyborach w szkołach przywrócić pełnowymiarowe nauczanie historii, a na arenie międzynarodowej, zgodnie z nową polityką historyczną, opowiadać „polską wersję historii”, to znowu pobożne życzenia, których wersja ludyczna będzie wyglądać dokładnie tak jak bulwersujące zdjęcia z hajlującymi młodymi ludźmi na tle symbolu Polski Walczącej i polskiego godła.
Małgorzata Błaszczuk
fot.Bartłomiej Zborowski/EPA
Reklama