Uwagę mediów cyklicznie przykuwają incydenty wykorzystywania seksualnego kobiet przez gwiazdy sportu i telewizji. Na chwilę, zapewne do kolejnego tuzina ujawniających się co jakiś czas ofiar, zapomnieliśmy o chorobliwej jurności Billa Cosby’ego.
Ostatnio chicagowskie media zelektryzowały wieści o seksualnych aferach, w które wplątane są megagwiazdy sportu: hokeista Patrick Kane z Blackhawks i koszykarz Derrick Rose z Chicago Bulls. Obaj panowie znaleźli się w centrum zainteresowania za sprawą posądzenia o gwałt. Kane miał wykorzystać seksualnie kobietę poznaną w barze, a Rose, wraz z grupką kolegów, byłą dziewczynę. Podkreślam – nie moim zadaniem jest zabawa w sędziego i rozdzielanie win. Być może chciwe dziewoje pomawiają bogu ducha winnych sportowców. Historia zna takie przypadki. Choćby głośna sprawa z Północnej Karoliny z 2006 roku, gdzie czarnoskóra dziewczyna oskarżyła o zbiorowy gwałt trzech białych studentów prestiżowego uniwersytetu Duke. Okazało się, że łgala w żywe oczy. Zanim jednak śledztwo wykazało oszustwo, media wcześniej już nie zostawiły na niej suchej nitki. Dziewczyna była studentką lokalnego collegu, pracowała także jako striptizerka i tancerka erotyczna. Do męskego akademika trafiła ubrana w kuse ciuszki – jak na pracownicę branży erotycznej przystało. Zanim okazało się, że żadnego gwałtu nie było, praktycznie rozgrzeszono jego sprawców. Zadziałało głęboko zakorzenione przekonanie, że ofiara jest sama sobie winna. Bo łaziła po nocy, bo w krótkiej spódnicy prowokowala, bo alkohol sprzyja rozwiązłości, a chłopcy chlapnęli nieco, bo miała pecha mieć waginę. Jej status społeczny i rasowy zadziałał tym bardziej na jej niekorzyść. Wszak każdy biały chłopiec wie, że Murzynki są rozbuchane seksualnie, przedwcześnie dojrzewają i mają wielu partnerów. A im biedniejsze – tym bardziej rozbuchane.
Socjologowie od dawna podkreślają, że żyjemy w “kulturze gwałtu”. I choć nie znoszę tego typu uogólnień (patrz absurdalna „cywilizacja śmierci”), to coś w tym jest. W przypadku fałaszywego gwałtu na Duke University zadziałał znany mechanizm zrzucania winy na ofiarę, trywializowania jej i rozmywania winy sprawców. Pamiętacie słowa Andrzeja Leppera, że “nie da się zgwałcić prostytutki”? To jest to samo zjawisko. Kultura gwałtu szczególnie mocno trzyma się na amerykańskich uniwersytetach, gdzie “nie – znaczy tak, a tak – znaczy anal”. Podział ról – na mężczyznę zdobywcę i kobietę – obiekt do zdobycia – sankcjonuje werbalne, a nierzadko fizyczne, wymuszanie seksu. Ofiary gwałtów w tym modelu zobowiązane są do milczenia, które najczęściej gwarantuje ich wstyd i wyuczone przekonanie o współwinie.
W przypadku chicagowskich sportowców i ostatnich seks skandali rzecz ma sie podobnie. Media rozdmuchały fakt, że Kane poderwał dziewczynę w klubie (a jak wiadomo do klubów chodzą tylko puszczalskie amatorki alkoholu i przygodnego seksu), by następnie rozwodnić historię nic nieznaczącym faktem podrzucenia pod drzwi torebki po zestawie do badania ofiar gwałtu. Wystarczyło, żeby sprawę po cichu załatwić. Patrick Kane znów w świetle reflektorów przybija piątki z fanami. W rozpoczętym właśnie sezonie na pewno strzeli niejednego gola.
Derrick Rose nie zaprzecza, że wraz kolegami uprawiali seks grupowy z jego byłą dziewczyną, choć twierdzi, że za jej zgodą i nie bez podania pigułki gwałtu. Poza tym, rozpowiada w gazetach, że skąpa dziewucha mści się, ponieważ nie oddał jej pieniędzy za zakup nowej seks-zabawki. I już wiadomo o co chodzi, wcale nie o gwałt, naruszenie godności i nietykalności osobistej, a o kilka dolców za wibrator. Jaja jak berety, ze śmiechu paść można.
Grzegorz Dziedzic
fot.kaboompics/pixabay.com
Reklama