Od wielu lat jakakolwiek dyskusja o kontroli posiadania w USA broni palnej nie ma żadnego sensu, gdyż tzw. gun lobby, działające pod przemożnym wpływem National Rifle Association, kontroluje i zastrasza skutecznie polityków. Coraz to nowe strzelaniny w szkołach i innych obiektach publicznych owocują ciągle tymi samymi żałosnymi stwierdzeniami, że „coś z tym trzeba zrobić”. Ale zrobić nic się nie da. Można tylko od czasu do czasu liczyć nowe ofiary, spotykać się na „wiecach solidarności” i współczuć rodzinom. Potem wszystko zawsze wraca do normy.
Ludzie, którzy gardłują nieustannie o domniemanej świętości drugiej poprawki do konstytucji, dającej każdemu mieszkańcowi USA prawo do posiadania broni palnej, zdają się uważać, iż jakikolwiek kompromis w tej sprawie jest nie tylko niewskazany, ale stanowi bezczelny zamach na ich obywatelskie swobody. Jest to stanowisko o tyle dziwne, że nie zgadzał się z nim jeden z ich idoli, Ronald Reagan, członek NRA i zażarty obrońca wspomnianej konstytucyjnej poprawki.
Prawdą jest to, że w roli prezydenta Reagan zawsze sprzeciwiał się jakimkolwiek próbom kontrolowania dostępu do broni palnej na mocy nawet bardzo nieśmiałych ustaw. Nie zmienił swoich poglądów na ten temat nawet po zamachu na swoje życie w 1981 roku. Gdy jednak zakończył rządy, publicznie poparł tzw. Brady Law, czyli ustawę wprowadzającą wymóg sprawdzania nabywców broni pod kątem ich kryminalnej przeszłości oraz ewentualnych problemów ze zdrowiem psychicznym. Stwierdził, że do zamachu na jego życie, w wyniku którego poważnie ranny został jego rzecznik prasowy, Jim Brady, nigdy by nie doszło, gdyby tego rodzaju ustawa została uchwalona wcześniej.
Nieco później tenże sam Reagan zaskoczył konserwatystów i poparł ustawę zakazującą w USA sprzedaży tzw. assault weapons, czyli karabinów przeznaczonych do celów wojskowych, a tylko nieznacznie zmodyfikowanych i sprzedawanych cywilom. Ustawa ta weszła w życie w roku 1994, ale wymagała odnowienia po 10 latach. Zarówno administracja George’a W. Busha, jak i Baracka Obamy wykazała się jednak zwyczajowym w tej materii tchórzostwem i ustawy nie odnowiła, ani nawet nie nalegała, by ją odnowić.
Tak czy inaczej Ronald Reagan udowodnił, że kompromisy dotyczące przepisów o posiadaniu broni palnej są możliwe do osiągnięcia i nie naruszają w żaden sposób niczyich praw, ani też nie pociągają za sobą apokaliptycznej wizji odbierania ludziom rewolwerów przez rządowych agentów. Reagan wykazał się zatem zwykłym rozsądkiem, który dziś jest towarem w zasadzie nieistniejącym w Kongresie. W czasie dyskusji o ustawie z 1994 roku poseł Michael Andrews, zapalony myśliwy z Teksasu, powiedział: „Jeśli ktoś uważa, że do zabicia kaczki lub jelenia potrzebuje 20-pociskowego magazynku, powinien zająć się golfem”. Miał absolutną rację, tyle że po 20 latach w Kongresie nikt już nie wygłasza tego rodzaju tez, ponieważ wszyscy boją się „politycznych konsekwencji”. Natomiast Ronald Reagan zapewne w ogóle nie znalazłby miejsca we współczesnej Partii Republikańskiej, gdyż zostałby uznany za mięczaka i centrystę. A centrysta to przecież obok socjalisty największy wróg narodu.
Andrzej Heyduk
fot.Ewa Malcher
Reklama