Sławni The Beatles nigdy w Polsce nie zagrali, ale – nie każdy o tym wie – mieli zagrać. Była już na to zgoda samego Gomułki, mimo jego znanego skąpstwa i autentycznej wściekłości, w jaką wprawiało go wydawanie „cennych dewiz” na tak zbędne klasie robotniczej luksusy jak cytryny czy kawa – co dopiero na sprowadzenie jakichś długowłosych wyjców. Była zgoda rozmaitych komitetów od kultury, skądinąd zajadle tępiących miazmaty popkultury gnijącego kapitalizmu, było też wyznaczone miejsce: Stadion X-lecia. Władze PRL gotowe były spełnić wszystkie żądania sławnego zespołu, stawiały tylko jeden warunek: termin. Koncert na największym stadionie PRL musiał się odbyć 15 sierpnia 1966 roku.
I o to sprawa się rozbiła, bo bitelsi mieli ten termin zajęty.
Wiadomo o co chodziło – o odciągnięcie Polaków, zwłaszcza młodych, od milenijnych uroczystości organizowanych przez prymasa Wyszyńskiego i Kościół. I bez bitelsów komuniści radzili sobie, jak mogli. W dniach, gdy odbywały się milenijne nabożeństwa, w tych samych miastach organizowali festyny, sprowadzali piosenkarzy i gwiazdy telewizji z „czterema pancernymi” na czele, rzucali na świąteczne kiermasze deficytowe towary…
Przypomniały mi się te wszystkie peerelowskie starania – zresztą nie tylko milenijne, za moich czasów na przykład TVP zawsze w niedzielę o 9 rano nadawała najlepsze filmy, bo o tej godzinie w kościele była msza dla młodzieży – w ostatnią niedzielę, gdy odbywał się w Warszawie uroczysty pogrzeb Żołnierzy Niezłomnych. Przed polowym ołtarzem na Placu Piłsudskiego stanęło 35 trumienek ze zidentyfikowanymi szczątkami bohaterów zamordowanych przez komunistów i zagrzebanych w dołach na tzw. łączce, wówczas znajdującej się za płotem cmentarza Powązkowskiego – potem przez wiele lat używanej jako śmietnisko i wreszcie włączonej do „cmentarza komunalnego”. Nadal pod grobami chowanych tam w latach osiemdziesiątych esbeków, oficerów tzw. LWP, peerelowskich prokuratorów i sędziów czekają tam na ekshumację i godny pochówek szczątki około 300 bohaterów, w tym prawdopodobnie rotmistrza Pileckiego.
Nie ma wątpliwości, że gdyby nie stały nacisk społeczny, władze III RP nie kiwnęłyby palcem dla upamiętnienia Wyklętych, tak jak nie kiwały przez ćwierć wieku. III RP ma inną politykę historyczną, kontynuującą tę z PRL: nie żołnierze AK czy NSZ, ale autorzy „listu do Partii” i tzw. opozycja demokratyczna mają być naszymi bohaterami. Więc skoro już musiała Władza dopuścić do pochówku, zrobiła wszystko, aby był on jak najskromniejszy. Zamiast godnego bohaterów Panteonu zbudowano na Powązkach coś, co do złudzenia przypomina skrytki bagażowe na Dworcu Centralnym, tyle że ciut większe i z nieco trwalszego materiału. Datę pogrzebu wyznaczono zaś na dzień, gdy Prezydent RP – co od dawna było przecież wiadome i nie do zmiany – uczestniczył w zgromadzeniu ONZ. Nic, żadna rocznica ani inny powód nie uzasadniało tej daty, wyłącznie chęć obniżenia rangi pogrzebu.
I, metodą opisaną na wstępie, akurat tego dnia urządziła Władza w Warszawie uliczny maraton. Z tymi maratonami jest w kraju szczególny cyrk, bo – kto dłużej tu nie mieszka, może nie wiedzieć – coś, co na świecie jest zwykłym hobby, PO i jej lemingi zamieniły w swoje święto „radosnej”, postępowej Polski, odpowiednik komunistycznych pochodów 1 maja.
Oczywiście to właśnie owo „radosne” bieganie, nie ponure uroczystości i kadzidła, było pokazywane w rządowych telewizjach. Tych samych, które na żywo relacjonowały niedawno pogrzeb Jana Kulczyka, Głównego Pasera III RP, podniecając się, iluż to i jak ważnych celebrytów żegna sponsora.
Tak się broni „Polska Kiszczaka i Michnika”, jak ją celnie nazwał śp. Maciej Rybiński, przed Polską z marzeń Pileckiego, „Zapory”, „Roja” czy „Młota”.
Rafał A. Ziemkiewicz
fot.studioyayo/pixabay.com
Reklama