Marcin Świerc ze śląskich Lisowic zajął czwarte miejsce w końcowej klasyfikacji Pucharu Świata w ultra skyrunningu. W czterech ekstremalnych zawodach pokonał 270 km na trasach na wysokości ponad 2000 m. - To były biegi w chmurach - podkreślił 30-letni zawodnik.
Podczas wszystkich zawodów i treningów przebiegł ok. ośmiu tysięcy kilometrów w ciągu kilku miesięcy. Zużył osiem par butów. W trakcie mistrzostw Europy miał upadek. Mimo że był mocno poobijany, zdołał osiągnąć metę i to na 13. pozycji.
- Ultra skyrunning to biegi na dystansie 50-100 km, na wysokości ponad dwóch tysięcy metrów. Cykl Pucharu Świata skończył się we wrześniu. Składał się z sześciu zawodów, a do sklasyfikowania trzeba było punktować w czterech. Jestem pierwszym Polakiem, któremu się to udało - powiedział Świerc.
Zawodnik Salomon Suunto Poland Team przyznał, że trasy – z racji swojej lokalizacji – były różne. Od upalnej Transvulcanii (po zboczach wulkanu na La Palmie w archipelagu Wysp Kanaryjskich), przez mistrzostwa Europy na lodowcu w Val d'Isere, rywalizację na wysokości 3600 m nad poziomem morza w Chamonix, po norweski bieg w Tromsoe rozegrany w fatalnych warunkach atmosferycznych. Pokonanie tych tras zajmowało od 7 do 11 godzin.
- W Tromsoe było najtrudniej. Startowałem bez aklimatyzacji, ani przez chwilę nie było wyznaczonej trasy, wszędzie tylko bezdroża. W pewnym momencie trzeba było wspiąć się na grań, gdzie nogi wisiały w powietrzu po bokach, a kierunek wskazywała żółta nitka - dodał Świerc.
Podkreślił, że aby włączyć się do walki z najlepszymi konieczne jest wcześniejsze zapoznanie się z trasą, przyzwyczajenie do warunków pogodowych, wysokości.
- Człowieka przytyka już na poziomie 1500 m. Bieganie jest problemem, a wysokość 3600 m to przepaść. Najlepsi cały czas ćwiczą w górach, ja – u siebie w Lisowicach i podczas wyjazdów zagranicznych - zaznaczył.
Podczas przygotowań do startów Świerc pojechał na pięć tygodni do Kenii. - To była też przygoda. Nigdy się nie spodziewałem, że ja, człowiek z małej miejscowości, pojadę na taki obóz. Treningi w tamtych warunkach to było coś niezwykłego. Do Kenii, by ćwiczyć na dużych wysokościach, przyjeżdża światowa czołówka biegaczy różnych specjalności. To, co potrafią miejscowi, nawet dzieci, jest niesamowite - powiedział.
Przyznał, że w każdych zawodach przechodził kryzys. - Staram się z nim walczyć, nie dopuszczać go do głosu. Są kryzysy mentalne i energetyczne. Trzeba być twardym. Kiedy upadłem na trasie, organizatorzy, widząc jak wyglądam, chcieli mnie wycofać, ale postanowiłem wytrwać.
Świerc zajął się też trenowaniem innych. - Mam już pierwsze sukcesy. Kilku moich podopiecznych zrobiło duże postępy. Jest wśród nich na przykład górnik na co dzień pracujący. Zgłaszają się ludzie w różnym wieku - od studentów po zbliżających się do emerytury. Ważne, by zacząć treningi zdrowo, odpowiedzialnie i mądrze. Wielu ludzi ma zbyt ambitne plany, a trening to długi proces, żeby była frajda ze zdobycia szczytu - podsumował.
Dwukrotny mistrz Polski w maratonie i ultramaratonie górskim oraz skyrunningu październik przeznaczył na odpoczynek.
- W następnym sezonie chcę zebrać kolejne doświadczenia, wystartować w mistrzostwach świata. Ostatnio byłem w nich ósmy, zamierzam poprawić wynik i przygotować się do startu w UTMB. To takie igrzyska dla ultrasów. 170 km wokół Mont Blanc - wyliczył.
W biegach długodystansowych wytrzymałość przychodzi z wiekiem. - Optymalny wiek to 34–38 lat, więc... złoty wiek przede mną - zaznaczył Świerc, który po górach biega od ośmiu lat. - Wystartowałem kiedyś w Żywcu, zakochałem się w górach i... lawina ruszyła - dodał.
(PAP)
Reklama