W starym domu w jednej z wąskich uliczek w ateńskiej dzielnicy Exarchia grupa młodych ludzi dyskutuje jak najlepiej pomóc uchodźcom, przybywającym na promach do Pireusu z greckich wysp na Morzu Egejskim.
"Dobrze byłoby zorganizować nie tylko broszury po arabsku, w farsi, urdu czy paszto, ale i miejsce, gdzie moglibyśmy dać im przynajmniej coś do picia" – mówi Petros, na co dzień pracujący w firmie wypożyczającej samochody. "Mamy też wciąż ludzi z naszej grupy medycznej. Może warto by było, żeby kilku z nich codziennie rano czekało na promy, żeby sprawdzić, czy ktoś nie potrzebuje pomocy" - podkreśla.
Młoda kobieta proponuje, żeby w następnych dniach wysłać do Pireusu kilka osób na zwiad. "Musimy zobaczyć, jaki jest proces przyjmowania tych ludzi w porcie, rozejrzeć się jak wygląda lokalizacja. Bez tego trudno nam będzie cokolwiek postanowić" – mówi. Reszta zgadza się z tą propozycją. Zgłasza się kilku chętnych i ustalają termin.
Wszyscy obecni należą do Samoorganizującej się Inicjatywy Solidarności z Uchodźcami, niezależnej grupy ludzi o różnorakich przekonaniach politycznych uważających, że pomoc uchodźcom i imigrantom, których tysiące podąża przez ich kraj, jest nie tylko moralnym obowiązkiem, ale także politycznym manifestem, mającym na celu propagowanie idei międzyludzkiej solidarności.
Na przełomie lipca i sierpnia ta sama Inicjatywa zajmowała się około 1000 migrantów, w tym wieloma rodzinami z dziećmi, koczującymi w jednym z największych parków ateńskich Pedion tou Areos.
Członkowie Inicjatywy codziennie zaopatrywali ich w żywność, ubrania, namioty, śpiwory i artykuły toaletowe. Darowizny dla migrantów z Pedion tou Areos napływały z całej Grecji, a woluntariusze zorganizowali tam też specjalne grupy, zajmujące się sprzątaniem parku, zajęciami z dziećmi, czy udzielaniem pomocy medycznej.
"We wszystkich tych działaniach zawsze nalegaliśmy na aktywny udział uchodźców" – mówi PAP Petros. "Jeśli my zaczynaliśmy sprzątać, to oni też dostawali do ręki plastikowe torby i się do nas przyłączali" - zaznacza. Dodaje, że tak samo jak wszędzie pobyt migrantów w parku był zwykle kilkudniowy. "Nikt nie chciał zostawać w Grecji, ludzie odpoczywali przez kila dni i jechali dalej" - podkreśla.
W sierpniu część migrantów z Pedion tou Areos została przeniesiona do utworzonego przez rząd Grecji centrum dla imigrantów w Eleonas, pierwszego tego typu w całym kraju; reszta migrantów wyjechała. W momencie, kiedy do akcji wkroczył rząd, Inicjatywa zawiesiła swoją działalność.
"Po pierwsze, nie chcieliśmy pomagać rządowi, bo to jego święty obowiązek, zająć się tymi ludźmi. Po drugie, byliśmy wykończeni, więc pojechaliśmy na wakacje. Teraz wróciliśmy i chcemy znowu zacząć coś robić" – mówi Petros.
Stąd pomysł akcji w Pireusie, dokąd zawijają wszystkie promy transportujące migrantów z wysp. Rząd do tej pory nie otworzył tam żadnego punktu informacyjnego. Po wylądowaniu, uchodźcy są w zasadzie zostawieni sami sobie. Część z nich, zazwyczaj Syryjczycy, mają pieniądze i szybko ruszają w dalszą drogę. Po porcie snują się przedstawiciele firm autobusowych, państwowych, prywatnych a także tych szemranych. Chcą zwykle ok. 60 euro od osoby za transport do granicy macedońskiej. Inni proponują przewóz na dworzec kolejowy Larissa, skąd odchodzą pociągi do Salonik.
Jest jednak spora grupa migrantów, którzy pragną przez kilka dni zostać w Atenach. Część chce zaczekać na przyjaciół czy na innych członków rodziny, którzy jeszcze tu nie dotarli, a inni szukają przemytnika, który ma im ułatwić dalszą drogę. Jeszcze inni nie mają już ani grosza i muszą coś skombinować, zanim wyruszą dalej. Tymi nikt się nie zajmuje.
Wśród tych, którzy zostają jest wielu Afgańczyków. W przeciwieństwie do wojennych uchodźców z Syrii są oni traktowani jako imigranci ekonomiczni i których przejazd do Europy staje się coraz trudniejszy.
W centrum w Eleonas to oni w większości zamieszkują metalowe kontenery. "W tej chwili mamy tu około 700 osób, w tym około 300 dzieci. Rodziny mieszkają w oddzielnych sektorach, samotni mężczyźni oddzielnie, samotnych kobiet nie ma" – mówi PAP Dimitris, pracownik greckiego MSW, jednej z czterech państwowych instytucji, które podpisały porozumienie potrzebne do otwarcia ośrodka.
Centrum dla uchodźców znajduje się na dużym, ogrodzonym terenie. Przed metalową i zawsze zamkniętą bramą przez całą dobę stoją policjanci. Dimitris podkreśla jednak, że w przeciwieństwie do obozów starego typu w godz. 7-22 każdy rezydent może wyjść na zewnątrz. Jedzenie do obozu dostarcza dwa razy dziennie grecka marynarka wojenna, a także jedna z lokalnych organizacji pozarządowych. W kontenerach jest woda i światło. Dla dzieci w głębi centrum ustawiono wielki namiot – pełen zabawek "plac zabaw".
"Zwykle ludzie zostają dwa-trzy dni" - mówi Dimitris. "Każdy spieszy się dalej, bo boi się, że granice zostaną zamknięte i inne kraje przestaną przyjmować" - tłumaczy.
Na pytanie, czy rezydenci zdają sobie sprawę z tego, co dzieje się na granicy serbsko-węgierskiej czy serbsko-chorwackiej, rozkłada ręce. "Wiedzą, ale mają nadzieję. Zresztą wielu z nich wykorzystuje pobyt tutaj na skontaktowanie się z przemytnikami. Kiedy dostają od nich sygnał, że pora ruszać, idą i już nie wracają. W Atenach są mieszkania pełne ludzi czekających na dalszy przerzut" - mówi Dimitris.
Dodaje, że migranci doskonale się porozumiewają za pomocą aplikacji Viper. "Jeśli u nas zwalnia się miejsce to w ciągu godziny przed bramą czekają następni chętni. Szczególnie teraz, kiedy zaczęło padać, jest ich coraz więcej" - mówi Dimitris
W Eleonos nie ma jednak miejsca dla wszystkich. W Pedion tou Areos w dalszym ciągu koczują migranci, choć nie są już ich setki. Na ławkach w samym środku parku, około 20 Afgańczyków rozpakowało swoje plecaki i suszy ubrania. Inni myją się, używając parkowego systemu nawadniającego.
17-letni Hassan, blondyn z niebieskimi oczami, mówi dobrze po angielsku. Rodzice wysłali go na specjalny kurs przed wyruszeniem w drogę. Teraz tłumaczy dla całej rodziny: ojca, matki, pięciorga rodzeństwa i dwóch wujów. "Chcemy przedostać się do Szwecji. Nie wiemy jak, ale słyszeliśmy, że tam jest dobrze" – tłumaczy PAP Hassan. Do Grecji przypłynęli na łódce z Turcji bez przygód, ale - jak przyznaje - bardzo się bali.
Petros z Inicjatywy potwierdza, że widział rodzinę Hassana, bo codziennie rano chodzi i sprawdza sytuację w parku. W porównaniu z tym co działo się tam wcześniej nie jest jednak źle: góra 40-50 osób. Podkreśla jednak, że w Atenach jest takich miejsc o wiele więcej. Na położonym niedaleko od Pedion tou Areos placu Wiktorii, zwykle koczuje około 200 Afgańczyków: kobiety, mężczyźni, młodzi chłopcy, dzieci, wśród nich nawet kilkudniowe dziecko.
Miejscowy piekarz Gruzin mówi, że teraz zostają dłużej, bo nie zawsze wiedzą, dokąd pójść. Wiadomości napływające z europejskich granic ciągle się zmieniają. Szczególnie ci, którzy mają dzieci boją się wyruszać w dalszą drogę w ciemno. "Kupują u mnie gruziński chleb, bo podobny jest do afgańskiego" – mówi piekarz. Interes mu kwitnie. Przed piekarnią ustawiają się kolejki.
Kiedy w poniedziałek w Atenach rozpętała się wielogodzinna gwałtowna burza, wszyscy Afgańczycy z placu Wiktorii schronili się na pobliskiej stacji metra. Potem rząd przysłał autobusy i przewiózł ich na pobliski kryty stadion olimpijski. Mogą tam zostać kilka tygodni. Część już wróciła zresztą na plac, bo tu łatwiej się czegoś dowiedzieć. Co będzie dalej, kiedy pogoda pogorszy się na dobre? Nikt nie zna odpowiedzi.
"Myślę, że i rząd grecki i UE liczą na to, że łódki jesienią przestaną przypływać i problem na jakiś czas się skończy" – mówi Petros. Przyznaje jednak, że nie ma pojęcia, ilu migrantów zostanie w Grecji, kiedy granice europejskie zostaną faktycznie uszczelnione, a wielka północna migracja zablokowana.
W poprzednich latach zimą rząd grecki otworzył dla bezdomnych i migrantów szkoły, sale gimnastyczne i kryte obiekty olimpijskie. Petros Konstantinu, działacz radykalnie lewicowej partii Antarsya, która bardzo aktywnie pomaga uchodźcom, przewiduje, że w tym roku będzie tak samo.
Jednak w Exarchii, dzielnicy Aten popularnej wśród anarchistów i innych radykalnych ruchów lewicowych, członkowie Ruchu Antyautorytarnego, uważają, że lepiej zacząć już teraz znajdować opuszczone budynki, należące do państwa i przystosowywać je na potrzeby bezdomnych migrantów. W tym tygodniu, ich grupa włamała się do rozwalającego się domu w Exarchii, kiedyś mieszczącego studencki akademik. Pomysł nie zadziałał bo okazało się, że dom ma prywatnego właściciela. Ale Ruch szuka dalej.
"Znajdziemy taki dom, który nikogo nie będzie interesował. Sami go odnowimy i oddamy uchodźcom. Będą go sami sobie prowadzili. Państwu nie można ufać. Tak będzie najlepiej" – mówi PAP wysoki chłopak w czarnej bluzie.
Z Aten Agnieszka Rakoczy (PAP)
Zamieszczone na stronach internetowych portalu www.DziennikZwiazkowy.com materiały sygnowane skrótem „PAP” stanowią element Codziennego Serwisu Informacyjnego PAP, będącego bazą danych, którego producentem i wydawcą jest Polska Agencja Prasowa S.A. z siedzibą w Warszawie. Chronione są one przepisami ustawy z dnia 4 lutego 1994 r. o prawie autorskim i prawach pokrewnych oraz ustawy z dnia 27 lipca 2001 r. o ochronie baz danych. Powyższe materiały wykorzystywane są przez Alliance Printers and Publishers na podstawie stosownej umowy licencyjnej. Jakiekolwiek ich wykorzystywanie przez użytkowników portalu, poza przewidzianymi przez przepisy prawa wyjątkami, w szczególności dozwolonym użytkiem osobistym, jest zabronione.
Reklama