Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
środa, 25 września 2024 14:29
Reklama KD Market

Bernie – koszmarny sen Hillary



 

Kiedy mój syn wrócił z kilkumiesięcznego stażu w stanie Vermont, na zderzaku jego samochodu pojawiła się naklejka „Głosuj na Berniego Sandersa”.

Na tego socjalistę? – zdziwiłam się, przypisując fascynację młodego człowieka właściwej jego wiekowi chorobie lewicowości. „Spotkałem go dwa razy, mamo – usłyszałam w odpowiedzi – To nie polityk. To jeden z najtrzeźwiejszych ludzi na świecie”. A potem usłyszałam opowieść, jak senator z Vermont troszczy się o mniejszości oraz o przyszłość generacji milenijnej, dla której niewiele pozostanie po przejściu przez wiek emerytalny skazanego już na wymarcie pokolenia wyżu demograficznego.

Skoro moje własne dziecko „zachorowało” na Berniego Sandersa, trudno było nie przyjrzeć się temu, co dzieje się po lewej stronie sceny politycznej. Hillary Clinton musi rzeczywiście przeżywać koszmarne déjà vu. Prawie osiem lat temu zdawałoby się pewnie zmierzała po nominację Partii Demokratycznej, gdy jako konkurent pojawił się młody senator z Illinois Barack Obama. Teraz na jej drodze do jeszcze pewniejszej nominacji stanął inny senator – Bernie Sanders.

To, co miało być leniwym spacerkiem po nominację, zamieniło się w ostrą walkę. W obu stanach, w których odbędą się pierwsze prawybory, senator Sanders dogonił Hillary Clinton. W Iowa Sanders wyprzedza Clinton w stosunku 41 do 40 proc. (w najnowszym sondażu Quinnipiac University). Dwa miesiące temu różnica między obojgiem kandydatów wynosiła ponad 20 procent. Trzeci potencjalny uczestnik wyścigu – wiceprezydent Joe Biden ma w tym stanie 12-procentowe poparcie. Hillary Clinton przegrywa także z Sandersem w innym kluczowym stanie – New Hampshire. W skali całego kraju była pierwsza dama wciąż utrzymuje solidną dwucyfrową przewagę i pozostaje faworytką do nominacji, ale bez wątpienia Sanders zaczął zyskiwać poparcie wśród najbardziej aktywnych zwolenników lewego skrzydła Partii Demokratycznej.

Problemem Hillary Clinton jest jej wiarygodność. Aż 30 proc. zwolenników Partii Demokratycznej nie uważa jej za uczciwą i godną zaufania. W przypadku Sandersa odsetek sceptyków wynosi 5 procent"







Sekretów sukcesu kampanii Sandersa jest kilka. Wynika on między innymi z tego, że w odróżnieniu od republikanów (z wyłączeniem Donalda Trumpa) oraz swojej rywalki Hillary Clinton nie musi balansować między interesami wielkich ofiarodawców wspierających kampanię wyborczą a opinią wyborców. Jego kampania jest finansowana z datków zwykłych Amerykanów. Dzięki temu senator z Vermont mówi lewicowo nastawionemu elektoratowi to, co ten chciałby usłyszeć. Nawet jeśli jego propozycje nie mają większych szans na realizację.

I tak na przykład w dziedzinie służby zdrowia Sanders idzie dalej niż Obamacare, proponując powszechny system ubezpieczeń zdrowotnych. Takie Medicare dla każdego. Proponuje także zezwolenie na import leków z Kanady i Meksyku, gdzie są one dużo tańsze. To musi się świetnie przekładać na sondaże wśród lewicowego elektoratu.

Równie dobrze sprzedaje się propozycja stopniowego podnoszenia płacy minimalnej do poziomu 15 dolarów na godzinę. Na podobny krok zdecydowało się już kilka wielkich miast w USA – San Francisco, Los Angeles i Seattle. Ostatnio propozycję podwyższenia stawki godzinowej do tego poziomu zgłosił gubernator Nowego Jorku Andrew Cuomo. Ruch na rzecz podwyższenia płacy do tego poziomu ma swoich zwolenników w całym kraju, a za podwyższaniem stawki opowiada się 63 proc. Amerykanów.

Senator Sanders chce także doprowadzić do podziału największych instytucji finansowych w kraju – tych banków, które uznano za zbyt duże, aby mogły upaść. Byłaby to operacja podobna do rozbicia naftowego monopolu Rockefellerów na początku minionego stulecia. Dwa lata temu przeciwnych takiemu rozwiązaniu było zaledwie 23 procent elektoratu. Chce też przywrócić ścisły podział między bankami komercyjnymi a domami maklerskimi i firmami ubezpieczeniowymi. Hillary Clinton trudno byłoby nawet wystąpić z taką propozycją, bo do największych ofiarodawców jej kampanii zaliczają się także firmy z Wall Street.

Ze swoimi radykalnymi jak na USA poglądami (w Europie nie robiłyby one już takiego wrażenia) polityk z Vermont nie jest też postrzegany jako część waszyngtońskiego establishmentu, czego na pewno nie da się powiedzieć o jego rywalce. Żeby pokazać jeden z paradoksów amerykańskiej sceny politycznej – nowojorska fundacja Hillary Clinton otrzymała 100 tysięcy dolarów donacji od… Donalda Trumpa. Sanders nie ma podobnych problemów. Nie jest też uwikłany w skandale tak jak była prezydentowa – od słynnej afery Whitewater podczas pierwszej kadencji Billa Clintona, poprzez kulisy ataku na konsulat w Bengazi, po ostatnią – z pocztą elektroniczną wysyłaną z prywatnych serwerów.

Nawet w kwestiach obyczajowych Sanders ma – z liberalnego punktu widzenia – czystszą kartę od byłej pierwszej damy. W 1996 roku głosował przeciwko Defense of Marriage Act i zawsze bronił praw mniejszości seksualnych. Hillary Clinton jeszcze do 2013 roku była przeciwna małżeństwom osób tej samej płci. Sanders oczywiście popiera dekryminalizację marihuany, była sekretarz stanu jest temu raczej przeciwna.

W polityce zagranicznej Sanders może tłumaczyć elektoratowi swojej partii, że Hillary Clinton tak naprawdę popiera neokonserwatystów, choćby w przypadku zaangażowania USA na Bliskim Wschodzie i wojny z Państwem Islamskim. Mówi o zakończeniu stanu permanentnej wojny, w którą od lat zaangażowane są Stany Zjednoczone. Jest przeciwny umowom o wolnym handlu z państwami basenu Pacyfiku, zyskując sympatię związków zawodowych obawiających się o amerykańskie miejsca pracy.

Problemem Hillary Clinton jest jej wiarygodność. Aż 30 proc. zwolenników Partii Demokratycznej nie uważa jej za uczciwą i godną zaufania. W przypadku Sandersa odsetek sceptyków wynosi 5 procent.

Senator z Vermont roztaczając wizje powszechnej szczęśliwości, nie wspomina zbyt często o pieniądzach. Konserwatywny dziennik „The Wall Street Journal” podjął trud oszacowania kosztów nowych programów socjalnych forsowanych przez polityka. Wyszło tego w sumie 18 bilionów dolarów. Właśnie bilionów (ang. trillion) – nie miliardów. Tyle miałoby kosztować uczynienie ze Stanów Zjednoczonych socjalnego raju, czyli wcielenie w życie pomysłów senatora oraz rozbudowa administracji w ciągu najbliższej dekady. Oprócz powszechnej opieki zdrowotnej doczekalibyśmy się między innymi nowych dróg i mostów oraz darmowego czesnego dla naszych dzieci na uczelniach publicznych. Pod warunkiem… że zgodzilibyśmy się na niebotyczną podwyżkę danin na rzecz państwa i rozbudowę administracji. Do tego jednak potrzebne byłoby podwójne zwycięstwo socjaldemokraty – bo tak sam określa się Sanders – zarówno w prawyborach, jak i wyborach prezydenckich w listopadzie przyszłego roku.

O ile zwycięstwo Berniego Sandersa nad Hillary Clinton mieściłoby się jeszcze w rachunku prawdopodobieństwa, o tyle trudno sobie wyobrazić, aby cała Ameryka zagłosowała na człowieka o tak radykalnych poglądach. O ostatecznym wyniku wyborów prezydenckich przesądza najczęściej umiarkowana część elektoratu, która nigdy nie poparłaby radykalnej podwyżki podatków dla realizacji planów rewolucji socjalnej. Kandydatura senatora Sandersa przejdzie więc wkrótce do historii, choć być może Hillary Clinton przejmie niektóre z jego przedwyborczych haseł. Na razie jednak może jej się on śnić. I zapewne są to koszmary.

Jolanta Telega

[email protected]

 

US Presidential candidate Bernie Sanders campaigns in Virginia

US Presidential candidate Bernie Sanders campaigns in Virginia

US Presidential candidate Bernie Sanders campaigns in Virginia

US Presidential candidate Bernie Sanders campaigns in Virginia


Podziel się
Oceń

ReklamaDazzling Dentistry Inc; Małgorzata Radziszewski
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama