Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
Reklama
piątek, 15 listopada 2024 06:33
Reklama KD Market

Mentalność wojny

Po drugiej republikańskiej debacie prezydenckiej niczego wielkiego się nie spodziewałem i moje mocno zaniżone oczekiwania zostały w pełni spełnione, czyli w zasadzie nic się nie stało prócz tego, że sztuczna gwiazda Donalda Trumpa zaczęła przygasać, głównie pod naporem jego własnej ignorancji. Był wątek dyskusji telewizyjnej, który łączył wszystkich kandydatów (z wyjątkiem jednego).

Rand Paul, który jest libertarianinem, w zasadzie nie chce, by Ameryka mieszała się za bardzo w cokolwiek poza swoimi granicami. Natomiast reszta tej radosnej czeredy wygłasza opinie, z których wynika, że zasadniczym instrumentem amerykańskiej polityki zagranicznej powinna być wojna. W nieutulonym smutku pogrąża tych ludzi to, że dwie wojny już się zakończyły, te w Iraku i Afganistanie, a dwie inne – w Iranie i Syrii – jak dotąd się nie wydarzyły.

Zdaniem takich polityków jak Ted Cruz (choć wszyscy pozostali w zasadzie mu przytakują) wojna w Iraku zakończyła się fiaskiem z winy Baracka Obamy, który przedwcześnie wycofał stamtąd amerykańską armię. Gdyby pozwolił młodym amerykańskim chłopakom umierać nieco dłużej, wszystko byłoby dziś cacy i w świecie arabskim miejsce chaosu zajmowałaby dziś stabilna demokracja.

Jeśli zaś chodzi o tysiące szturmujących Europę uchodźców syryjskich, to też oczywiście wina Białego Domu, który w odpowiednim momencie nie zaatakował Syrii. Innymi słowy, w tym przypadku brak wojny doprowadził do tego, że z syryjskiego państwa zrobił się żałosny kocioł wypełniony radykalnymi ugrupowaniami różnej maści. A mogło być przecież tak pięknie – jakiś desant marines na Damaszek, a potem inwazja lądowa, odsunięcie Assada od władzy i powitanie amerykańskich „wyzwolicieli” kwiatami i cukierkami. Zupełnie tak samo jak miało być w Bagdadzie. 

I wreszcie najbardziej pożądana wojna, do której jeszcze nie doszło, co zakrawa na skandal, jako że Ameryka już dawno powinna była zrównać Teheran z ziemią. Wspomniany już Cruz twierdzi, że jak tylko wejdzie do Oval Office (a trzeba mieć nadzieję, że nikt go tam nigdy nie wpuści), podrze podpisany przez Obamę układ z Iranem i wystosuje pod adresem tego kraju serię żądań, których niespełnienie spowoduje pojawienie się „opcji militarnej”. Nie oszukujmy się jednak – opcja ta od dawna preferowana jest przez wszystkich niemal republikańskich kandydatów na prezydenta, którzy nie chcą słyszeć o jakichkolwiek układach z Iranem, za to pragną ziścić marzenia Bibiego Netanjahu o zbombardowaniu „wybranych irańskich celów”, czyli wszystkiego, co się tylko da.

Wszystko to w sumie składa się na filozofię agresji i interwencji w obcych krajach, czego Amerykanie mają w ogromnej większości serdecznie dość. W tej mentalności wojny nie widać nigdzie miejsca na coś, co od wieków jest preferowanym i dość skutecznym narzędziem rozwiązywania konfliktów. Takie pojęcia jak „dialog”, „kompromis” czy „negocjacje” nie należą do zaoferowanego w czasie debaty telewizyjnej słownika amerykańskiej dyplomacji. Natomiast „wojna”, „hegemonia” i „interwencja” są jak najbardziej w porządku. Jeszcze ze dwie lub trzy wojny i wreszcie wszyscy osiągniemy wieczne szczęście i światowy pokój. Yeah, right...

Andrzej Heyduk

Na zdjęciu: Debata republikańskich kandydatów na prezydenta w Bibliotece Ronalda Reagana w Kalifornii fot.Mike Nelson/EPA
Więcej o autorze / autorach:
Podziel się
Oceń

Reklama
Reklama
Reklama
Reklama