Zadzwonił telefon na moim biurku. Telefonowała pani Zofia (nazwisko znam, ale celowo zatrzymam dla siebie) oburzona wypowiedzią „Grossa czy Grossmana”, o której dzień wcześniej dowiedziała się z polonijnej telewizji. Pani Zofia dzwoniła, żeby się dowiedzieć, czy nie można by temu „parchowi żydowskiemu” wytoczyć procesu kryminalnego. Wyjaśniłam, że ani kryminalnego, ani cywilnego w USA raczej się nie da.
Pani Zofia, która zdążyła mi powiedzieć, że urodziła się w czasie wojny i „ona wie, jacy byli ci śmierdzący Żydzi”, poinformowała mnie, że rozmawiała już w tej sprawie z konsulatem, ale jakiś uprzejmy skądinąd pan, „musiał mówić tak, jak mu każą w Warszawie”, więc nic tam nie uzyskawszy, chciała, żeby jej podać telefon do Kongresu Polonii Amerykańskiej, który sprawą powinien się zająć. Upewniła się także ze mną, „czy aby ten Spula nie jest też Żydem” i uspokojona, jęła snuć opowieść o „dziadach, parchach, robactwie…”. Próbowałam panią Zofię kilka razy powstrzymać, ale moja rozmówczyni skonkludowawszy, że „nienawidzi Żydów”, a „gdyby miała tego Grossa pod ręką, to by mu z pewnością zrobiła krzywdę”, pośpieszyła dzwonić do KPA.
Jestem oburzona antypolską, absurdalną i obliczoną na łatwe zaistnienie medialne wypowiedzią Jana Tomasza Grossa, który w niemieckim „Die Welt” napisał, przy okazji rozważań na temat kryzysu imigracyjnego w Europie, że Polacy w czasie II wojny światowej „zabili więcej Żydów niż Niemców”, a także, że Polska oblała test solidarności, bo „ohydne oblicze Polaków pochodzi jeszcze z czasów nazistowskich”. Nie jest to pierwsza wypowiedź urodzonego w Warszawie, a mieszkającego na stałe w USA wykładowcy Princeton, który po swojemu interpretuje historię. Jestem oburzona, ale nie tak jak moja rozmówczyni i z retoryką pani Zofii pełną agresji zgodzić się nie umiem i nie mogę.
Muszę w tym miejscu rozczarować panią Zofię: nie jestem Żydówką, mój wuj, zdolny krawiec z Zamościa, Józef Seroka, zginął wprawdzie w Auschwitz, ale nie z powodu swojego żydowskiego pochodzenia, a tylko dlatego, że miał nieszczęście nazywać się identycznie jak poszukiwany partyzant ukrywający się w okolicy.
Nie chcę, by Polska była kojarzona z ksenofobią i dostarczała takim ludziom jak pan Gross mięsa armatniego. Nie chcę, by Polaków kojarzono z kibolami i rasistami, z antysemitami. Dobrze, że ciągle we współczesnym świecie, w 76 lat po wybuchu II wojny światowej, obowiązują cywilizowane metody reakcji: ambasador RP w Niemczech przygotował list do redaktora naczelnego „Die Welt”. Jest także oświadczenie ambasadora Polski w USA, w którym m.in. przypomina, że Gross nie tylko wygłasza poglądy krzywdzące Polaków, ale rażąco mija się z prawdą historyczną. Jest zawiadomienie do Prokuratora Generalnego złożone przez posła Jacka Żalka o możliwości popełnienia przestępstwa znieważenia Narodu Polskiego przez Jana Tomasza Grossa.
Nie mam jednak złudzeń, że już nie nacjonalizm, ale szowinizm i werbalna agresja wyszły z kanałów i sączą się w krwiobieg narodu. Dotyczą Żydów, Syryjczyków, ciemnoskórych. Są na sejmowej mównicy, w mediach społecznościowych, są na ulicach i w domach.
Nie chcę wierzyć, że to jest współczesny wizerunek Polski, tej samej, której obywatele stanowią największą liczbę wśród uhonorowanych najwyższym izraelskim odznaczeniem cywilnym nadawanym osobom niebędącym Żydami – medalem „Sprawiedliwy wśród Narodów Świata”, przyznawanym przez Instytut Pamięci Męczenników i Bohaterów Holocaustu Jad Washem.
Małgorzata Błaszczuk
Na zdjęciu: Jan Tomasz Gross fot.Wikipedia
Reklama