W krajowej polityce skończyły się wreszcie lata zastoju, rytualnej bijatyki między PO a PiS i, co za tym idzie, dojmującej nudy w mediach. Od roku 2007 media zwane „wiodącymi” (osobiście wolę je nazywać „wypasionymi”, bo władza przez te lata pasła je i nadal pasie publicznymi pieniędzmi, m.in. przez reklamy od spółek Skarbu Państwa i urzędów) w każdym serwisie i każdym komentarzu mieliły praktycznie dwa newsy: „kolejny wielki sukces władzy, świat podziwia” oraz „kolejna ostateczna kompromitacja opozycji i Kościoła, co za wstyd przed światem”. Na co słaby głosik niedoinwestowanych mediów opozycji odpowiadał rozpaczliwie: „nieprawda, nieprawda, nieprawda!”. I tak codziennie.
A teraz – robi się ciekawie. Choćby tyleż błyskotliwa, co krótka polityczna kariera Pawła Kukiza. Bez wątpienia odegrał on historyczną rolę, umożliwiając zwycięstwo w wyborach Andrzejowi Dudzie – zresztą wskutek głupoty „strategów” Komorowskiego, którzy kazali swym mediom Kukiza wspierać, bo „rozbije głosy opozycji”. Ale wszystko wskazuje, że na tej zasłudze się skończy. Wchodzenie do polityki przez „antysystemowość” to zawsze patent na sukces szybki, ale krótki.
Wszyscy – na przykład – mamy dość bankierów, banków, ich pazerności, „spreadów” i szwindli dopisywanych do umów drobnym druczkiem. Więc jak przyjdzie facet, choćby zupełnie znikąd, jadąc po bankach od najgorszych, szybko i chętnie damy mu poklask. Ale jak nagle ten facet powie: a ja nie jestem bankierem, w życiu nie miałem z finansami nic wspólnego, więc teraz powierzcie swoje oszczędności mnie! – to tłumek fanów szybko się rozpierzchnie. Z polityką jest tak samo. W USA przed prawie każdymi wyborami pojawia się milioner populista, którego popularność gaśnie, gdy tylko realnie mogłoby z niej coś konkretnego wyniknąć, w Europie tę samą rolę odgrywają „partie protestu”, na które ludzie głosują tylko gdy mają pewność, iż pozostaną one w „loży szyderców” bez szansy na dojście do władzy. Inna sprawa, że taką właśnie partię ze stabilnym poparciem 5–10 proc. miał szansę Kukiz zbudować, ale jego talent organizacyjny okazał się odwrotny do muzycznego.
Najciekawiej i najśmieszniej jest w PO, którą osiem lat władzy, w tym pięć lat władzy niepodzielnej i niepoddanej żadnej społecznej kontroli, nie tylko do cna zdeprawowało, ale i kompletnie wyprało z rozumu. Każdy, kto jako tako kombinował, był przez Tuska niszczony na wszelki wypadek, by mu nie zagroził, a potem sam Tusk czmychnął na eurosynekurę, zabierając resztkę w miarę kumatych współpracowników, i w PO zostały same kompletne nieloty typu byłego prezydenta Komorowskiego i premier Kopacz. W odruchu rozpaczy odgłowiona PO postawiła na „outsourcing” i stała się partią Michała Kamińskiego, Romana Giertycha, a ostatnio Ludwika Dorna. Zważywszy, iż – wedle badań – dla 75 proc. wyborców PO jedynym motywem głosowania na nią jest strach przed rządami PiS, trudno się nie śmiać.
Wystarczająco znaczący jest sam fakt, że partia rządząca jedyną szansę na uzyskanie przyzwoitego wyniku wyborczego widzi w wystawieniu kandydatów, którzy się z nią nie kojarzą, a najlepiej, żeby kojarzyli się z opozycją. Pousuwała z „jedynek” list wyborczych swoich działaczy, oddając miejsca sportowcom, bezpartyjnym profesorom i byłym działaczom PiS, szukającym pomsty na Kaczyńskim za to, że ich wylał. Jeśli to ma być sposób na wybrnięcie z kolejnych kompromitujących jej rządy afer i publikowanych nagrań – to słabo rokujący. Jeszcze słabiej niż wizerunkowa ofensywa i cykl „gospodarskich wizyt” pani premier. Ale przynajmniej będzie o czym pisać, do czego – witając czytelników „Dziennika Związkowego” – z przyjemnością się zobowiązuję.
Rafał A. Ziemkiewicz
fot.Bartłomiej Zborowski/EPA
Reklama