Jak wiadomo, w USA obowiązuje rozdział państwa od Kościoła. Podobnie jest w wielu innych krajach, choć różna bywa interpretacja tego rodzaju praw. W Polsce rozdział ten traktowany jest mniej rygorystycznie niż w Ameryce. Przykładowo nad wejściem do sali Sejmu wisi krzyż, co w amerykańskiej Izbie Reprezentantów byłoby nie do pomyślenia. Z drugiej strony obrady Kongresu zaczynają się od modlitwy prowadzonej przez oficjalnego kapelana amerykańskiego parlamentu, tyle że jest to modlitwa wolna od jakiejkolwiek konkretnej denominacji.
Jednak walka o to, jakie symbole religijne można umieszczać w miejscach publicznych, a jakie nie, trwa w USA od lat i zwykle kończy się porażką tych, którzy chcieliby separację państwa od Kościoła w taki czy inny sposób osłabić. Sąd Najwyższy dość konsekwentnie, by nie powiedzieć bezwzględnie, pilnuje konstytucyjnych wymogów tego rozdziału, czego ostatnim przejawem była decyzja w sprawie władz stanowych w Oklahomie, które postanowiły przed budynkiem lokalnego parlamentu ustawić tablicę z 10 przykazaniami. Sąd uznał, że jest to niezgodne z konstytucją i nakazał usunięcie tablicy. Sąd odrzucił też argumentację pomysłodawców, że tablica „nie czciła żadnej religii, a jedynie historię kraju”.
Decyzja najwyraźniej nie zniechęciła prawodawców w stanie Arkansas, którzy właśnie uchwalili, że przed swoim parlamentem w Little Rock też ustawią tablicę z 10 przykazaniami. Szanse na zwycięstwo konstytucyjne przed Sądem Najwyższym mają takie same, czyli żadne. Tymczasem ich propozycja sprowokowała liczne inne grupy do złożenia w stanowym parlamencie podań o umieszczenie przed tym samym gmachem wielu innych tablic i pomników, zgodnie z zasadą „jak oni mogą, to czemu nie my”. I tak organizacja o nazwie Freedom From Religion Foundation chciałaby umieścić tablicę z napisem „Nie ma żadnych bogów”, hinduiści domagają się pomnika przedstawiającego Hanumana, bożka z małpią twarzą, a sataniści proponują pomnik w postaci demona Baphometa. Z kolei działacze spod znaku formacji People for the Ethical Treatment of Animals widzą przed parlamentem pomnik w postaci jakiejś wielkiej jarzyny, np. marchwi.
Oczywiste jest to, że żadna z powyższych propozycji nie zostanie zatwierdzona. W sumie jednak nie o to chodzi. Gdy Tomasz Jefferson, który sam był człowiekiem religijnym, pisał, iż potrzebny jest „kategoryczny rozdział spraw państwa od spraw Kościoła”, nie miał na myśli jakiejkolwiek konkretnej religii, lecz wszystkie możliwe wierzenia. Uważał po prostu, że wiara jest indywidualnym wyborem każdego człowieka i nie powinna mieć nic wspólnego z zadaniem rządzenia państwem.
W tym sensie oczywiste jest to, że jeśli dozwolone byłoby ustawianie w publicznych rządowych instytucjach symboli chrześcijańskich, wyznawcy innych religii musieliby mieć dokładnie takie samo prawo, co prowadziłoby nieuchronnie do tego, co się ostatnio dzieje w Little Rock. Na szczęście w USA prawa takiego nie ma nikt i niech tak zostanie.
Andrzej Heyduk
Na zdjęciu: Sala sejmowa w Warszawie fot.Leszek Szymański/PAP
Reklama