Wydaje się, że część moich rodaków, również tych przebywających za granicą, naprawdę uwierzyła w mesjanistyczną rolę Polski jako „Chrystusa narodów”. Niby właśnie w tym średniej wielkości, ziemniakiem kwitnącym europejskim kraju nad Wisłą ma rozpocząć się, pardon, rozpoczęła się właśnie duchowa rewolucja mająca objąć cały cywilizowany, a może nawet ten dziki jeszcze świat.
Pierwsze znaki były aż nadto jasne. Traktowany przez swoich wyznawców niczym pomazaniec boży prezydent Duda najpierw złapał hostię, co zostało odczytane jako podniesienie Chrystusa (a z nim Polski) z kolan. Jeszcze zanim objął urząd, okazało się, że jest nieomylny, nieskażony kłamstwem, a od siebie skromnie dodał „niezłomny”. Z niecierpliwością czekam na kolejne ponadnaturalne interpretacje słów i zachowań głowy państwa, której póki co dobrze poszło tylko orędzie. Teologiczne tłumaczenie fochów i gaf Andrzeja Dudy może okazać się nie lada ekwilibrystyką i zadaniem przerastającym czołowych tzw. katolickich publicystów. Jako że jestem zwolennikiem ponadpolitycznego i ponadświatopoglądowego porozumienia – postanowiłem pomóc. Co dwie głowy to nie jedna, mości panowie, w jedności siła. Zatem do dzieła!
W świetle ostatnich wydarzeń spieszę z wyjaśnieniami. Zgniłe, do cna przesiąknięte lewactwem szatańskie moce przyczepiły się do prezydenta, że podczas obchodów 35-lecia Solidarności nie wymienił Lecha Wałęsy, człowieka o równym lub wyższym poziomie światowej rozpoznawalności niż papież Polak. Niby nieładnie, smród i międzynarodowy wstyd, ale spróbowaliby ci żałośni krytycy sami trzymać się treści przygotowanego przemówienia, gdyby przemawiał przez nich Duch Święty. Naprawdę nie jest łatwo pamiętać o takich drobiazgach jak zdawkowe wspomnienie o symbolu Solidarności, kiedy w głowie kołacze przesłanie od Najwyższego. Kto by się przejmował szczegółami, oczy na cel. Polskę z kolan podnieść. Poprowadzić jako awangardę duchowego przebudzenia Zachodu. Każdy by się pomylił, drodzy państwo, nawet nieomylny. Proste? Tyle jeśli chodzi o wypowiedzi prezydenta Dudy.
Teraz weźmy na warsztat wywołujące złośliwe komentarze zachowania prezydenta. Nie uścisnął ręki premier Kopacz, o cmoknięciu w rękę nie wspominając. Z nieuwagi? Nie może być. Nie z braku kultury przecież, że o złej woli nie ośmielę się wspominać. Musi być, że prezydent Duda obdarzony został jakąś łaską, darem nadprzyrodzonym, który nie pozwala mu, fizycznie uniemożliwia widzenie zła i jego sczezłych owoców, a za taki zapewne śmiało można uznać urzędującą resztkami sił panią premier. Zresztą, kto widział, ten wie, bo prezydent patrzył, a nie widział, spoglądał, a nie dojrzał. Jakby postaci z rządowej delegacji rozpłynęły się w powietrzu, nieistniejące w swoim grzechu i obłudzie. Uchwytne dla kamer i oczu zwykłego pożeracza mielonych, ale gdzie prostemu człowiekowi do Wybrańca i jego wyłapujących tylko najwyższe rejestry widma, przepraszam za wyrażenie – tęczówek.
I tak dalej… To dziecinnie proste. Gdyby była potrzeba, polecam się na przyszłość. W resumé wpiszę sobie kolejny zawód: teolog polityczny.
A już bardziej na poważnie – ubieranie małostkowości, stronniczości i zwykłego braku doświadczenia politycznego w ludowe stroje z jasełek to nowy obowiązujący trend. Czy można na niego zareagować inaczej niż śmiechem? Czy w XXI w. w ogóle wypada odnieść się do tego zjawiska, używając racjonalnych argumentów? Komunę rozwaliły opolskie noce kabaretowe i krążące, przegrywane po stokroć kasety ze skeczami Smolenia i Laskowika. Nie bez kozery mieliśmy opinię najdowcipniejszego narodu ściany wschodniej. Zatem proszę przygotować brzuchy i wyleczyć zajady, będzie wesoło. Pozostaje poczekać na objawienia w rodzaju wyżej wspomnianych komików, czy reżysera formatu Barei. Polacy kochają absurd i co tu ukrywać – czujemy się w nim jak ryby w wodzie.
Grzegorz Dziedzic
Na zdjęciu: Andrzej Duda fot.Piotr Wittman/EPA
Reklama