W środę rano media obiegła wiadomość o kolejnym masowym mordzie, choć „masowy” to może za wiele powiedziane przy dwóch trupach. Do zbrodni doszło w Wirginii, w miejscowości Moneta, w trakcie trwania porannego telewizyjnego programu na żywo. Na miejscu zginęła reporterka stacji WDBJ-TV Alison Parker i operator kamery Adam Ward. Młodzi ludzie, u progu kariery w mediach. Zabójcą okazał się 41-letni Vester Lee Flanagan, były dziennikarz tej stacji. Dwie godziny po zbrodni do stacji ABC doszedł 23-stronnicowy faks – manifest mordercy.
„Nazywam się Bryce Williams” – tak Flanagan rozpoczął swój komentarz z offu. Bryce Williams był jego dziennikarskim pseudonimem, kreacją i alter ego. Z manifestu dowiedzieliśmy się, że do środowego poranka Flanagan przygotowywał się przez ponad dwa miesiące. Jako swoją inspirację wymienił czerwcowy mord w Charleston w Południowej Karolinie, gdzie Dylan Roof w imię rozpoczęcia „wojny rasowej” zastrzelił w lokalnym kościele dziewięcioro Afroamerykanów. Przedtem też napisał manifest. Do masakry w Charleston doszło 17 czerwca, dwa dni później Flanagan kupił broń. W swoim komentarzu odniósł się do czynu Roofa, pisząc: „Chcesz rasowej wojny? Proszę bardzo, będziesz ją miał”. Wydawać by się mogło, że o wątek rasowy tu chodzi. Nie byłoby to zaskoczeniem. Rasizm w Stanach działa w różne strony i dla nikogo chyba nie jest tajemnicą, że wielu czarnych nienawidzi białych z pobudek czysto rasistowskich. Dalej jednak Williams pisze o głosie Jehowy, który miał nakłonić go do zabójstwa pary reporterów, a następnie opisuje dyskryminację, jakiej doznał w ostatnich latach z powodu swojego koloru skóry i orientacji seksualnej (określił się jako gej). Po chwili dodaje kolejny motyw i okazuje się, że chodzić tu może o osobistą zemstę; Adam Ward miał na niego kiedyś donieść do kadr, a Alison podobno obraziła go rasistowskim komentarzem.
Obserwowałem w telewizji i w internecie rozwój wypadków. Nagle przypomniał mi się film, który ponad dwadzieścia lat temu zrobił na mnie ogromne wrażenie – „Urodzeni mordercy” Oliviera Stone'a. Kto widział, ten wie, kto nie widział – proszę nadrobić. Chyba że nie lubicie brutalnego kina, wtedy proszę pozostać przy „Na wspólnej”. Bohaterowie – psychopatyczne małżeństwo Mickey i Mallory Knox rusza w morderczy rajd po Ameryce, zostawiając za sobą stosy trupów. Ściga ich nie mniej zaburzony policjant oraz dziennikarz z ekipą telewizyjną, obsesyjnie pragnący być najbliżej wydarzeń i „chwytać temat” za wszelką cenę. Ta bolesna diagnoza Ameryki w epoce telewizyjnej kultury masowej w świetle środowej masakry „na żywo” okazała się ponurą zapowiedzią tego, co miało nadejść wraz z Internetem, w którym do zdobycia pięciu minut sławy wystarczy komórka i spektakularny, uwieczniony nią czyn. Wystarczy wrzucić na YouTube czy Facebooka i czekać na lajki i udostępnienia.
Dlaczego Flanagan vel Williams zabił kolegów z pracy? Wariatów na świecie nie brak, być może był niebezpiecznym dla siebie i otoczenia psychotykiem. Może żądnym zemsty, rozczarowanym i sfrustrowanym zwolnionym pracownikiem ze złamaną karierą. A może czarnym rasistą, szukającym zemsty na białych ciemiężycielach? W końcu – gejem mścicielem, pogromcą homofobów? Być może czarę goryczy przelały wszystkie te motywy naraz, zbierając się we wrzący wir złych emocji, które w końcu musiały wykipieć. Być może. Ale... Morderca działał zgodnie z planem, a atak wyglądał na skrupulatnie zaplanowany. Nie działał w afekcie, od zwolnienia z pracy minęły przecież dwa lata. Gdyby chodziło wyłącznie o mord rasistowski, to równie dobrze mógł zabić dowolnych przypadkowych białych, im więcej tym lepiej. Gdyby rzeczywiście chodziło o osobistą zemstę, mógł przecież przygotować misterną zbrodnię i dopaść ofiary w ich domach albo w ciemnym zaułku.
Były szef Flanagana określił go jako dobrego reportera oraz człowieka o trudnym charakterze, skłonnego do konfrontacji, który „był nieszczęśliwy i szukał pretekstu, by poczuć się urażony czyjąś wypowiedzią”. Motywy: rasistowski, osobisty, gejowski byłyby prostymi wyjaśnieniami, a najprościej byłoby uznać mordercę za psychicznie chorego. Jego zbrodnia wymyka się jednak sztampie. Bo wiele wskazuje na to, że zabił nie Vester Lee Flanagan, a Bryce Williams – dziennikarz, a zbrodnia była jego ostatnim i najwybitniejszym materiałem reporterskim. Dlatego wybrał dokładnie ten moment, kiedy kamera „poszła”, a Parker rozpoczęła wywiad do porannych wiadomości. Najpierw zginął operator, a upadając, uchwycił w kadrze sylwetkę i twarz mordercy, który w jednej sekundzie przejął relację i nadał jej własną formę i treść. Co więcej, Williams na piersi miał zamontowaną kamerkę, którą utrwalił całe zajście. Kilka minut później zamieścił wideorelację z podwójnego morderstwa, wraz z licznymi komentarzami na portalach społecznościowych. Uciekając przed policją, na bieżąco relacjonował wydarzenia na Twitterze. Do końca, aż do momentu, kiedy skierował lufę pistoletu w swoją stronę. Nie zdążył tylko powiedzieć do kamery: „dla wszystkich telewizji świata – tym razem na nieżywo – Bryce Williams”.
Grzegorz Dziedzic
fot.WDBJ7/EPA
Reklama