Od siedmiu lat oczy kibiców lekkoatletyki skierowane są głównie na Usaina Bolta. Nie inaczej będzie od soboty w mistrzostwach świata w Pekinie. W tym roku jamajski sprinter nie błyszczy jednak formą jak wcześniej. Polacy szans na medale upatrują w konkurencjach rzutowych.
"Królowa Sportu" wraca na Stadion Olimpijski w stolicy Chin. Siedem lat temu właśnie w tzw. Ptasim Gnieździe rozświetliła się gwiazda Bolta. Trzy złote medale igrzysk i trzy rekordy świata (na 100, 200 i 4x100 m) sprawiły, że z dnia na dzień stał się najbardziej rozpoznawalnym lekkoatletą.
W mityngach, w jakich startuje trybuny są zapełnione. Organizatorzy kuszą go wielkimi pieniędzmi, a on i tak bardzo ostrożnie układa swój kalendarz. W tym roku ma jednak spore problemy z formą. Na początku sezonu nie mógł "złamać" 10 sekund na 100 m. Postanowił więc zrezygnować z rywalizacji.
Najpierw mówił, że musi potrenować. Jak nie wystąpił także w mistrzostwach Jamajki, poinformował, że ma drobny uraz. Pojechał do Monachium, gdzie poddał się po raz kolejny zabiegom u znanego lekarza Hansa-Wilhelma Muellera-Wohlfartha. Terapia się powiodła, bowiem w mityngu Diamentowej Ligi w Londynie 100 m pokonał w 9,87. Dał tym samym sygnał, że w mistrzostwach świata będzie gotowy do walki o podium.
A ta będzie konieczna. Najszybszy w tym sezonie jest Amerykanin Justin Gatlin (9,74); tuż za nim plasuje się były rekordzista globu Jamajczyk Asafa Powell (9,81). Obaj mają dopingowe wpadki.
Oczy polskich kibiców będą, poza Boltem, skierowane w stronę rzutni. Emocje zaczną się już pierwszego dnia - w sobotę są eliminacje rzutu młotem mężczyzn. To właśnie ta konkurencja stała się w tym sezonie "polska". Paweł Fajdek (Agros Zamość) będzie bronić tytułu wywalczonego dwa lata temu w Moskwie. Teraz jest znacznie silniejszy - fizycznie i mentalnie. Zna swoją wartość, ale szanuje też rywali. Ostatnio wystąpił w czapce z symbolem "Supermana", co doskonale obrazuje jego dominację.
Jako jedyny potrafił rzucić młotem na odległość ponad 80 metrów, a 8 sierpnia w Memoriale Janusza Kusocińskiego w Szczecinie poprawiał dwukrotnie rekord Polski. Wynosi on teraz 83,93. Wydaje się, że w Pekinie nie ma właściwie z kim przegrać. Drugi na listach jest Węgier Krisztian Pars - 79,91. Finał tej konkurencji w niedzielę o 12.30 czasu warszawskiego.
Podobnie sytuacja wygląda wśród kobiet. Anita Włodarczyk (Skra Warszawa) nie ma sobie równych nie tylko w tym sezonie, ale i w historii. Jest pierwszą kobietą, która przekroczyła granicę 80 metrów - 81,08. Jest równa, ułożona technicznie i niezwykle spokojna psychicznie. "Jestem sama sobie największą rywalką" - wyjawiła.
I słusznie, bo druga na światowych listach Niemka Betty Heidler ma wynik 75,73. "W rzucie młotem nasze szanse na złote medale wynoszą 99 procent" - ocenił sędzia międzynarodowy IAAF Janusz Rozum.
Włodarczyk eliminacje ma w środę, 26 sierpnia. Finał dzień później. Razem z Fajdkiem zrezygnowali z wcześniejszej aklimatyzacji. "Byłam w tym roku w Pekinie i wiem, że nie jest mi ona potrzebna" - przyznała.
Radość powinien przynieść polskim kibicom także konkurs dyskoboli. Forma Piotra Małachowskiego (WKS Śląsk Wrocław) zwyżkuje. Podopieczny Witolda Suskiego jest liderem światowej listy; w tym sezonie wygrywał regularnie także w Diamentowej Lidze. Zagrozić może mu... Robert Urbanek (MKS Aleksandrów Łódzki), który wprawdzie tak daleko nie rzuca, ale imponuje regularnością.
Dla dwukrotnego mistrza olimpijskiego Tomasza Majewskiego te mistrzostwa będą ostatnimi w karierze. Kulomiot AZS AWF Warszawa jest po operacji kręgosłupa i na zbyt wiele nie liczy. Ocenia, że stać go na wynik powyżej 21 metrów, ale to medalu nie da. Podopieczny Henryka Olszewskiego wystartuje w niedzielę.
Do konkursu szykuje się także Konrad Bukowiecki (Gwardia Szczytno). Zaledwie 18-letni mistrz świata juniorów przyleciał do Pekinu głównie po naukę. Z drugiej strony, trenujący ze swoim ojcem Ireneuszem lekkoatleta, właśnie na dużych imprezach nie zawodzi. W swojej kategorii wiekowej dominuje.
Ciekawie może być także w skoku wzwyż kobiet, zwłaszcza, że jedną z liczących się zawodniczek jest Kamila Lićwinko (Podlasie Białystok), która chciałaby w końcu po raz pierwszy w karierze osiągnąć na stadionie granicę dwóch metrów. Jeśli jej się uda, mało prawdopodobne wydaje się, by nie stanęła na podium. Byłby to także rekord Polski.
W rywalizacji mężczyzn w biało-czerwonych barwach wystąpi Sylwester Bednarek (RKS Łódź). Brązowy medalista mistrzostw świata z Berlina (2009) zwrócił uwagę, że Katarczyk Mutaz Essa Barshim ma problemy z rozbiegiem, a Ukrainiec Bohdan Bondarenko ostatnio w ogóle się nie pojawiał. "Na co ja liczę? Chciałbym wystąpić w finale" - powiedział.
Rekord globu paść może w skoku o tyczce mężczyzn. Gwiazdą tej konkurencji jest Francuz Renaud Lavillenie. Jako jedyny w tym sezonie przekroczył sześć metrów (6,05) i co najważniejsze - imponuje regularnością. Szyki spróbuje pokrzyżować mu trzech polskich muszkieterów - Paweł Wojciechowski (CWZS Zawisza Bydgoszcz SL), Robert Sobera (AZS AWF Wrocław) i Piotr Lisek (OSOT Szczecin). Polacy skaczą jednak bardzo nieregularnie i obok wielkiego sukcesu, może być wielki zawód.
Trójka biało-czerwonych zaprezentuje się także na 800 m. Wydaje się, że najlepiej przygotowany jest Adam Kszczot (RKS Łódź), ale Marcin Lewandowski (CWZS Zawisza Bydgoszcz SL) podkreśla, że jest w życiowej dyspozycji. A przecież w mistrzostwach świata dwukrotnie zajmował już... czwarte miejsce. Sukcesem dla Artura Kuciapskiego (AZS AWF Warszawa) będzie udział w finale.
Impreza rozpocznie się w sobotę maratonem mężczyzn. Pierwszą konkurencją z Polakami będzie siedmiobój z Karoliną Tymińską (SKLA Sopot).
Bilety są nadal dostępne, ale organizatorzy po reprymendzie byłego prezydenta IAAF Lamine Diacka (w środę zastąpił go na tym stanowisku Brytyjczyk Sebastian Coe), szybko wzmocnili promocję i wejściówki zaczęły znikać jak świeże bułeczki. Wolne są jedynie pojedyncze miejsca w sesjach wieczornych, a na przedpołudniowe eliminacje dostępnych jest jeszcze ok. 20 procent.
Mistrzostwa potrwają do 30 sierpnia. Zakończy je tradycyjnie sztafeta 4x400 m mężczyzn.
(PAP)
Reklama