Ekstraklasa piłkarska - pewne zwycięstwo Cracovii. W Lubinie beniaminek lepszy od mistrza
- 08/14/2015 11:37 PM
W piątkowych meczach piątej kolejki ekstraklasy piłkarskiej Korona Kielce przegrała na własnym stadionie z Cracovią 0:3. Do niespodzianki doszło w Lubinie, gdzie tamtejszy beniaminek KGHM Zagłębie wygrał z mistrzem Polski Lechem Poznań 2:1.
W słoneczne, upalne, piątkowe popołudnie na kielecki stadion przybyło ponad osiem tysięcy kibiców, zachęconych zapewne nie tylko piękną pogodą i rozpoczynającym się weekendem, ale także dobrą postawą Korony w pierwszych kolejkach piłkarskiej ekstraklasy. Nadzieje jednak skończyły się ogromnym rozczarowaniem. "Żółto-czerwoni" stracili trzy bramki i trzy cenne punkty.
Do kielczan należał jednak pierwszy kwadrans spotkania, kiedy często gościli w polu karnym Cracovii. Gospodarzom brakowało jednak dokładności przy wykańczaniu akcji. W 16. minucie z powodu kontuzji boisko musiał opuścić pomocnik Korony Sierhij Pyłypczuk. Marcin Brosz w 19. minucie zdecydował się zastąpić go Marokańczykiem Nabilem Aankourem.
Po wymuszonej zmianie gospodarze nieco zwolnili. Rozprężenie w szeregach Korony natychmiast wykorzystała Cracovia. W 21. minucie po precyzyjnym podaniu Cetnarskiego piłkę do bramki Treli skierował Deniss Rakels, dając swojej drużynie prowadzenie.
Od tego momentu przy piłce częściej utrzymywali się goście, którzy przez długie fragmenty meczu mozolnie budowali atak pozycyjny. Cierpliwa gra przyniosła po raz kolejny efekt w doliczonym czasie pierwszej odsłony spotkania - Wójcicki podał do wchodzącego w pole karne Cetnarskiego, który pewnym uderzeniem pokonał Trelę.
Drugą połowę spotkania dużo lepiej rozpoczęła drużyna „Pasów”, która w 49. minucie po raz trzeci „ukarała” dość przeciętnie prezentujących się kielczan. Bramkę numer trzy strzałem z dystansu zdobył niepilnowany Bartosz Kapustka.
Dopiero około 60. minuty obudzili się gospodarze, którzy kilkakrotnie zagrażali bramce Pilarza, seria nerwowych, niedokładnych prób kończyła się jednak niepowodzeniem. Swoich szans nie wykorzystali między innymi Przybyła i Zając. Tymczasem zawodnicy z Krakowa spokojnie kontrolowali grę, nigdzie się nie spiesząc i bez specjalnego zaangażowania szukali szans na podwyższenie wyniku.
Ostatni kwadrans nie był porywającym widowiskiem w wykonaniu obydwu drużyn. Bliski zdobycia honorowej bramki był w 81. Minucie Fertovs, jednak piłka uderzyła w poprzeczkę.
W Lubinie Zagłębie było zespołem lepszym i nie przez przypadek pokonało Lecha. Goście mieli optyczną przewagę, ale szybko, pomysłowo atakujący gospodarze byli znacznie groźniejsi i mogli wygrać znacznie wyżej.
Pierwsza jedenastka Lecha w Lubinie była mocno eksperymentalna, a to wszystko przez urazy. Przeciwko Zagłębiu nie mogli zagrać m.in. Kasepr Hamalainen, Szymon Pawłowski oraz Darko Jevtic. Na ławce rezerwowych usiadł narzekający na uraz Karol Linetty. Jakby tego było mało, już w pierwszych minutach meczu po walce o górną piłkę na murawę groźnie upadł Gergo Lovrencsics. Węgier zdołał się pozbierać, ale po kilku chwilach zaczął sygnalizować zmianę i w 10. minucie opuścił boisko.
Wtedy jego drużyna przegrywała już 0:1. Po ładnej wymianie piłki Dorde Cotra popędził lewą stroną na bramkę gości. Dokładnie dograł do wbiegającego Krzysztofa Janusa, a ten mierzonym strzałem nie dał szans Jasminowi Buricowi.
Po zdobyciu gola lubinianie cofnęli się na własną połowę i czekali na to, co zrobi Lech. Poznanianie mieli przewagę, byli częściej przy piłce, ale nie potrafili znaleźć sposobu na przebicie się przez szczelny mur pomarańczowych koszulek. Brakowało tempa, zaskoczenia, a także precyzji. Największe zagrożenie podopieczni trenera Skorży stwarzali po stałych fragmentach gry. I po jednym z nich mogli zdobyć wyrównującego gola, ale Marcin Kamiński za mocno nabiegł na piłkę i z kilku metrów przestrzelił. Wcześniej groźnie strzelał jeszcze David Holman i to było na wszystko, na co było stać gości w pierwszej połowie.
Znacznie groźniejsze było Zagłębie w kontratakach. Na podwyższenie wyniku doskonałą okazję miał między innymi Łukasz Janoszka oraz Michal Papadopulos po świetnej akcji z Krzysztofem Piątkiem. Kiedy wydawało się, że więcej goli w pierwszej połowie nie padnie, ponownie zaatakowali gospodarze i podwyższyli prowadzenie. Było przy tym dużo szczęścia dla Zagłębia. Po strzale z dystansu piłka odbiła się od Kamińskiego i trafiła akurat wprost pod nogi Piątka, a ten nie miał problemu z trafieniem do siatki, bo zmylony Buric leżał w drugim rogu bramki.
W przerwie trener Lecha zrobił dwie zmiany i na boisko posłał Linettego oraz Denisa Thomalę. Goście przyspieszyli, ale nadal razili nieporadnością i mieli duże problemy z przebiciem się przez zagęszczoną oraz świetnie się przesuwającą obronę gospodarzy. Ponieważ Zagłębie już nie było tak skore to wyprowadzania kontrataków, ba boisku niewiele się działo ciekawego, a emocje wzbudzać mogły tylko faule.
Ciekawie zrobiło się dopiero w 65. min., kiedy po ładnej akcji zza pola karnego uderzył Linetty i Konrad Forenc nie bez trudu wybił piłkę. Była to tak naprawdę pierwsza okazja bramkarza Zagłębia w tym meczu do wykazania się swoimi umiejętnościami.
Akcja Lecha nie zwiastowała ożywienia drugiej połowy. Na boisku nie brakowało walki, ale sytuacji bramkowych nie było w ogóle. Na stadionie zawrzało dopiero na kwadrans przed końcem, kiedy po stałym fragmencie gry w polu karnym gości najpierw mocno się zakotłowało, a następnie piłka trafiła w rękę Marcina Robaka. Sędzia Tomasz Musiał nie odgwizdał jednak rzutu karnego i nakazał grać dalej.
Lech swoją optyczną przewagę w końcu udokumentował golem. Było to jednak dopiero w ostatniej akcji meczu, a do siatki trafił Robak. Arbiter nawet nie nakazywał wznowić gry od środka, tylko zakończył spotkanie.
(PAP)
Reklama