Świat od wielu miesięcy dyskutuje o dramatycznej sytuacji Grecji, która nadal balansuje na skraju bankructwa, co zagraża w istotny sposób całej Unii Europejskiej. Natomiast nikt w zasadzie nie wspomina o tym, że Ameryka ma bardzo podobny problem, który nazywa się Portoryko. Jest to kraj od lat tkwiący w dość dziwnym “statusie przejściowym”, który definiuje wyspę jako “terytorium nieinkorporowane zorganizowane“. Innymi słowy, Portoryko ani nie jest stanem USA, ani też niezależnym państwem. Tak czy inaczej, obszar liczący sobie prawie 4 miliony mieszkańców znajduje się na krawędzi totalnego załamania finansowego i gospodarczego, co – wbrew pozorom – wcale nie dotyczy wyłącznie tego regionu, lecz wszystkich Amerykanów.
Portoryko od 117 lat, czyli od momentu wyparcia z wyspy Hiszpanów przez USA, pozostaje dość kuriozalną kolonią amerykańską, z którą zawsze były liczne problemy. Dziś są to problemy wręcz katastrofalne, ale jakoś nikt nie spieszy Portorykańczykom na ratunek, tak jak to ma miejsce w przypadku Grecji. Kongres od dekad zdradza w tej sprawie niemal totalną niemoc, jakby krach ekonomiczny “neokolonii” nie miał większego znaczenia.
Obecna sytuacja Portoryko to rezultat niepokojąco rabunkowego kapitalizmu, narzucanego wyspie przez Waszyngton od ponad wieku. Przykładowo, na początku XX wieku był to kraj produkujący znaczne ilości owoców, cukru, kawy oraz tytoniu. Począwszy od lat 30. rolnictwo zostało jednak całkowicie zdominowane przez wielkie syndykaty, które postawiły wyłącznie na produkcję cukru.
Być może największym skandalem, który trwa do dziś, było uchwalenie przez Kongres w roku 1920 tzw. ustawy Jonesa, która stanowi, że każdy produkt importowany do Portoryko drogą morską musi być transportowany na pokładzie amerykańskich okrętów handlowych, a jeśli nie jest, wszystko obciążane jest ogromnymi podatkami i cłami, co czasami podwaja cenę poszczególnych artykułów.
Przykładów neokolonialnych praktyk stosowanych przez USA w stosunku do “terytorium nieinkorporowanego” jest znacznie więcej, a wszystkie one składają się w sumie na fakt, że tubylcy coraz częściej szukają schronienia przed astronomicznie wysokimi kosztami życia i emigrują na Florydę lub do innych stanów wschodniego wybrzeża. Tyle, że technicznie rzecz biorąc nie emigrują, lecz się przeprowadzają, gdyż wszyscy mieszkańcy Portoryko posiadają amerykańskie paszporty. By zdać sobie sprawę z tego, jak paradoksalna jest obecna sytuacja wystarczy przypomnieć, iż Portorykańczyk mieszkający na wyspie jest wprawdzie Amerykaninem, ale ma dość ograniczone prawa, gdyż nie może na przykład głosować w wyborach prezydenckich, a prawo to natychmiast pozyskuje z chwilą, gdy zamieszka w jednym z 50 stanów.
Wszyscy od lat doskonale wiedzą, że obecny status Portoryko nie może trwać wiecznie, bo jest po prostu szkodliwy. Możliwe są dwa oczywiste rozwiązania: pełna niepodległość, lub przyłączenie do USA w roli 51. stanu. W rzeczywistości jednak są to rozwiązania, które istnieją na razie wyłącznie na papierze. W roku 2012 odbyło się w Portoryko referendum, w ramach które nieznaczna większość mieszkańców opowiedziała się za pełną integracją z USA. Jest to jednak fakt bez znaczenia, ponieważ przyjęcie do Unii wymaga zgody Kongresu, co przy obecnym układzie sił politycznych w Waszyngtonie i poziomie ustawodawczego marazmu wydaje się rzeczą zupełnie niemożliwą. Równie niemożliwe, w zasadzie z tych samych powodów, jest uzyskanie przez Portoryko niepodległości, mimo że precedens jest – Filipiny przeszły taką transformację stopniowo w roku 1946. Na razie zatem pozostaniemy z mocno osłabioną kolonią za miedzą.
Andrzej Heyduk
fot.MariamS/pixabay.com
Reklama