"Trzeba się zbroić, bo kraj jest zagrożony. Emigracja to zamierzone działanie rządzących Polską. Chodzi o to, żeby nasze społeczeństwo wymarło" – tak grzmiał ks. Małkowski na kazaniu w minioną sobotę na Winogradach w Poznaniu. Wierni wyszli z kościoła na znak protestu.
Po raz kolejny oczom i uszom nie wierzę. Polityczna przepychanka dotycząca liczby uchodźców, których Polska ma przyjąć (ma być to ostatecznie 2 tys., ale najchętniej w ogóle by ich nie przyjmowała, co brzmi w podtekście niemal każdej wypowiedzi) przyprawia mnie o rumieniec wstydu.
Wsłuchuję się w uzasadnienia i słyszę, że głównie muzułmanie nie mają czego u nas szukać, bo ich odmienność kulturowa, nie wspominając o religijnej, nie pozwoli na integrację z polskim społeczeństwem, chrześcijan – tych kolorowych – też za bardzo nie chcemy. Jednym słowem, nie chcemy nad Wisłą obcych, bo nasze społeczeństwo może wymrzeć (sic!). I co z tego, że część wiernych wyszła z kościoła w Poznaniu.
Ta postawa dystansu i niechęci społecznej ma potwierdzenie w badaniach i krajowych, i amerykańskich. Z sondażu IBRiS wynika, że 70 proc rodaków jest przeciwnych obligatoryjnemu przyjmowaniu przez Polskę uchodźców z Afryki i Bliskiego Wschodu. W tym aż 36 proc. zadeklarowało, że jest temu zdecydowanie przeciwne.
Amerykańskie Pew Research Center pisze z kolei w swoim raporcie z maja tego roku, że niechęć do muzułmanów jest w Polsce o wiele większa niż w innych dużych krajach europejskich. Osoby negatywnie postrzegające muzułmanów stanowią w Polsce większość (56 proc.), gorszy stosunek mają do nich jedynie Włosi (niechęć wyraża 61 proc.).
Więc dlaczego się rumienię? Otóż, ta dyskusja odbywa się w kraju, który w 1573 roku na mocy ustawy uchwalonej na pierwszym sejmie konwokacyjnym zagwarantował tolerancję religijną w Rzeczpospolitej m.in. arianom, najczęściej uchodźcom z południowej i wschodniej Europy.
Ale, by nie sięgać aż tak daleko w historię, ta wrogość do obcych, także tych z Bliskiego Wschodu, ma twarz tego samego społeczeństwa, którego obywatele w czasie II wojny światowej korzystali z gościnności Iranu, Indii, Meksyku. Przypomnijmy - 116 tys. polskich uchodźców (w tym 20 tys. dzieci) ze Związku Radzieckiego w 1942 roku przyjęła Persja. I nikt wtedy nie pytał, jakiego są wyznania.
Ktoś powie, że ówczesny szach Mohammad Reza Pahlawi nie miał nic wspólnego z dzisiejszym ekstremizmem, który jest globalnym zagrożeniem, stąd strach. Jestem pewna, że przeciętnemu Kowalskiemu strach w oczy nie zagląda, a na pewno nie ten spod znaku IS. Kowalski po prostu nie lubi „opalonego” na swoim osiedlu. I tylko tyle i aż tyle.
Boję, się, że nacjonalizm dopiero podnosi brunatny łeb. Już nie cyganie, żydzi i geje będą na celowniku „polskich katolików”, teraz rozprawią się także z zakwefionymi. Kto będzie następny? Niepełnosprawni? Polska tylko dla Polaków. Ale też nie dla wszystkich.
Więc tak, rumienię się, bowiem mając dodatkowo perspektywę imigrancką, wstydzę się ksenofobii, nietolerancji i ciemnoty. Przy bardziej lub mniej przyjaznej atmosferze dla legalnych i nielegalnych imigrantów w Ameryce, nikt tutaj nie odrzuca cudzoziemców tylko dlatego, że inaczej wyglądają, lub w co innego wierzą.
Możemy się śmiać z „głupich Amerykanów”, ale do ich poziomu rozwoju społecznego jeszcze musimy podskoczyć.
Małgorzata Błaszczuk
Reklama