Senator Marco Rubio, który jest kubańskiego pochodzenia, a który niedawno ogłosił swoją kandydaturę na prezydenta USA, napisał w dzienniku „The New York Times” komentarz. Ten obszerny artykuł to krytyka polityki Baracka Obamy w stosunku do Kuby. Rubio jest zdecydowanym przeciwnikiem jakiejkolwiek liberalizacji tej polityki i nie chce ani wznowienia stosunków dyplomatycznych z Hawaną, ani też zniesienia obowiązujących od ponad 50 lat sankcji gospodarczych.
Jego argumenty nie są w żaden sposób nowe, a nawet zdają się być nieco wyświechtane. Przypomina on, że rządy Castrów są nadal represyjne, opozycja jest prześladowana, a cenzura działa jak zawsze. Jego zdaniem z Kubą można rozmawiać dopiero wtedy, gdy system polityczny się zmieni, a wszyscy więźniowie sumienia zostaną wypuszczeni na wolność.
Kuriozalność tego rodzaju poglądów ma dwie zasadnicze przyczyny. Po pierwsze, amerykańskie embargo mające na celu odizolowanie Kuby od reszty świata i zmuszenie jej do zmiany kursu okazało się być kompletnym fiaskiem. Wydawać by się mogło, że jeśli coś nie działa przez półwiecze, szanse na to, że zadziała jutro są praktycznie żadne. Po drugie, domaganie się od Kubańczyków głębokich zmian politycznych zanim Ameryka nawiąże z nimi dialog, jest wręcz śmieszne. Gdyby w amerykańskiej polityce zagranicznej konsekwentnie przestrzegano takiej zasady, do dziś nie mielibyśmy żadnych znaczących kontaktów z takimi krajami jak Chiny i Wietnam, nie mówiąc już o Rosji.
Byłoby wspaniale, gdyby w jakimś idealnym świecie dialog międzynarodowy toczył się wyłącznie między w pełni demokratycznymi państwami. W praktyce jednak jest to niemożliwe, a zatem stawianie Kubie warunków, które nie są stawiane innym krajom totalitarnym, nie ma żadnego uzasadnienia, tym bardziej że mała wysepka w pobliżu Florydy już dawno przestała mieć dla USA jakiekolwiek znaczenie strategiczne.
W komentarzu Rubio zawarty jest jednak jeszcze inny problem. Autor zdaje się sugerować, że stosowanie sankcji prędzej czy później jest skuteczne i zmusza dyktatorów do ustępstw. Wspomina przy tym o rozpadzie ZSRR pod „naciskiem restrykcji ekonomicznych ze strony USA”. Śmiem twierdzić, że imperium sowieckie rozleciałoby się tak czy inaczej z powodu nieuleczalnej niewydolności odgórnie sterowanego systemu gospodarczego. Z pewnością stanowcza postawa Ronalda Reagana wobec ZSRR procesy rozkładu tego państwa przyspieszyła, ale nie sądzę, by Leonid Breżniew rozważał możliwość poddania się tylko dlatego, że Amerykanom jego polityka i osoba się nie podobały. Natomiast senatorowi Rubio trzeba przypomnieć, że nawet w najczarniejszych okresach zimnej wojny Waszyngton zawsze rozmawiał z Moskwą, nie stawiając Kremlowi niemożliwych do zrealizowania warunków wstępnych.
A skoro już o Reaganie mowa, był on prezydentem, który chętnie stosował sankcje, zwykle z miernym skutkiem. Prędzej czy później okazywało się, że lepsze od izolacji jest rozszerzanie kontaktów, sprzyjanie handlowi, wymienianie się studentami itd. Wszyscy zapewne dobrze pamiętamy, że w latach 1981–84 Reagan stosował sankcje wobec PRL-u pod wodzą generała Jaruzelskiego. Choć można docenić to, iż ówczesny prezydent USA był w zasadzie jedynym przywódcą zachodnim, który zareagował w jakiś praktyczny sposób na stan wojenny i dramatyczne wydarzenia w Polsce, w praktyce jego sankcje były w większości symboliczne i niczego zdecydowanie nie zmieniły. Istotne zmiany nastąpiły dopiero 5 lat po ich zniesieniu.
Marco Rubio wierzy w skuteczność sankcji. Jednak nawet wśród społeczności kubańskiej na Florydzie, szczególnie tej młodszej wiekiem, większość uważa, że z embargiem i izolacją Kuby trzeba wreszcie skończyć. Pierwsze kroki w tym kierunku zostały już wykonane i wątpię, by proces ten mógł być zatrzymany.
Andrzej Heyduk
Na zdjęciu: Marco Rubio fot.Jim Lo Scalzo/EPA
Reklama