Nie byłem na paradzie, nie zmieniłem zdjęcia na Facebooku na tęczowe. Nie dlatego, że boję się agresywnej krytyki twardogłowych homofobów. Nie zrobiłem tego z tego samego powodu, z którego jakiś czas temu nie wylałem sobie na łeb kubła wody z lodem. Raz, że odkąd nie piję, moja ułańska fantazja jakby zwiędła, dwa – nie muszę. Nie lubię zimnej wody na głowie, tłumu, wrzasku, pijanych hord. Nie kręcą mnie roznegliżowani mężczyźni, w tęczowym mi nie do twarzy. Co nie znaczy, że krzywię się, mruczę “sodoma i gomora”, czy z pogardą spluwam. W zeszły piątek ucieszyłem się razem z gejami i lesbijkami, może nie aż tak bardzo jak oni i one, ale jednak.
Gwoli wyjaśnienia - małżeństwa jednopłciowego brać nie zamierzam, bo od ponad 15 lat jestem w świetnym dwupłciowym. Dwoje dzieci, żadnego rozwodu, spokój i sielanka, "chłopak, dziewczyna, normalna rodzina".
Po ogłoszeniu decyzji Sądu Najwyższego, zgodnie z przewidywaniami, przez internet i część konserwatywnych mediów przeszedł pomruk niezadowolenia momentami osiągający rejestry świętego oburzenia. Argumenty przeciwników bardziej mnie rozśmieszyły niż zmroziły, szczególnie ten wołający o pomstę do nieba, rysujący wizję mężczyzny biorącego ślub z krową, tudzież kobiety wychodzącej za mąż za kozła. Moja bujna wyobraźnia nie dotarła do nocy poślubnej, zatrzymała się na ważkim problemie wypowiedzenia sakramentalnego “tak” przez niehumanoidalnego oblubieńca. Podobnie niedorzeczny jest argument o rychłym nadejściu ery małżeństw grupowych, wybuchu poligamii czy innych poliamorii. Co to będzie!? Sodoma z gomorą i atomowa megahiperprostytucja! Niedouczonych informuję: takie rzeczy już się dzieją, naprawdę, od tysiącleci. W takim Utah na przykład mormoni mają tyle żon, na ile ich stać. W krajach arabskich też. Na całym świecie istnieją związki trójkątne, czworokątne oraz oparte na innych konfiguracjach. Całe komuny oparte na wolnej miłości mają się świetnie. Podobnie rzecz się ma z dziećmi wychowywanymi przez pary homoseksualne. Nikt przecież nie broni homoseksualiście adoptować dziecka, ani w USA ani w Polsce orientacja seksualna nie stanowi w tym przeszkody. I jest to wśród gejów decydujących się na rodzicielstwo powszechna praktyka. Jedynym problemem w tych adopcjach jest posiadanie praw rodzicielskich przez jednego tylko homorodzica, ale to inna sprawa, z którą geje sobie raczej prędzej niż później poradzą.
Kolejnym argumentem przeciwników homomałżeństw było użycie samego słowa “małżeństwo”, zarezerwowanego ponoć po wsze czasy dla małżeństw hetero. Związek ten postrzegany jest jako święty, bo wymyślony przez Stwórcę i przez to naturalny, ergo jedynie słuszny. Do tej sztywnej definicji rzeczywiście związek dwóch osób tej samej płci ma się jak pięść do nosa. Podobnie jak sztywne rozumienie małżeństwa do elementarnych zasad logiki. Nie ma bowiem żadnych świadków mogących potwierdzić jakoby Stwórca maczał swoje święte palce w tworzeniu koncepcji małżeństwa, nie mamy też danych z urzędu patentowego w niebie, gdzie taki wynalazek leży zapewne pod szkłem, jak miara metra pod Paryżem. Jedyne co mamy to wiara, a tu – z całym szacunkiem dla wierzeń wszelkich – ciężko o racjonalną dysputę. Wierzyć można bowiem w cokolwiek, łącznie z kosmitami, polonijnym duchowym bytem EN KI, czy światowym spiskiem żydomasonerii. A na poważnie, jedyna antropologia broniąca tezy, że jeden chłop wyłącznie z jedną babą to tzw. antropologia biblijna. Argument naturalności też pada: homoseksualizm towarzyszy gatunkowi ludzkiemu od początku istnienia gatunku, istnieje wśród zwierząt i przez współczesną naukę jest uważany za rodzaj orientacji lub ukierunkowania seksualnego, nie za dewiację. A że nie mogą się rozmnożyć? Cóż, znam kilka heteroseksualnych małżeństw, które też nie mogą i kilka, które nie chcą.
Zaniepokoił mnie mimo wszystko alarmujący ton homosceptyków. Postanowiłem sprawdzić, w jaki sposób legalizacja małżeństw jednopłciowych zagraża mojemu bezpieczeństwu, dobru mojej rodziny i właściwemu rozwojowi moich dzieci. Na wszelki wypadek szczelnie zamknąłem okna i drzwi, przezorny zawsze ubezpieczony, a nuż homolobby wpakowałoby mi się do przedpokoju z jakąś paradą. Albo wrzucą przez lufcik ulotki nawołujące do konwersji na gejostwo. Ale nie, nikt nie przyszedł, oprócz panów chcących po raz kolejny zmienić mi sajding po burzy (choć było ich dwóch więc może kryptogejówa) i również dwóch wyznawców mormonizmu z ofertą zbawienia w zamian za dołączenie do sekty. Przeszukałem moją głowę w poszukiwaniu uprzedzeń i niechęci, oprócz kilku banalnych paranojek nic sensownego nie znalazłem. Śmiem zatem twierdzić, że absolutnie nic mi nie ubędzie, jeśli jeden facet powie o drugim “mój mąż”. Nie mieszkają u mnie, nie śpią ze mną w łóżku, nie wyżerają z lodówki, nie stawiają tęczy za domem. Nic mi się nie stanie, jeśli dwie zakochane w sobie kobiety zalegalizują swój związek i nazwą go małżeństwem. Moje własne nie stanie się przez to gorsze, lepsze czy inne. Moje życie się nie zmieni. Gejów i lesbijek – tak. Będą mogli wspólnie rozliczać podatki, ubezpieczać się w planie rodzinnym, uzyskać przywileje emerytalne i rentowe, będą mogli dziedziczyć majątek współmałżonka, albo odwiedzić go w szpitalu i w miarę potrzeby, uzyskać zgodę na wgląd do dokumentacji medycznej. I tak dalej. Na tym polegają małżeńskie przywileje. Ciężko je zauważyć, kiedy się je posiada. Życie bez nich może być jednak uciążliwe i uwłaczające godności. Dlaczego odmawiać ich ludziom, którzy są obywatelami tego kraju, płacą podatki i przestrzegają prawa, jak większość? Przecież to zwykła hipokryzja.
Grzegorz Dziedzic
fot.Artur Partyka
Reklama