Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
Reklama
piątek, 15 listopada 2024 04:24
Reklama KD Market

Przykład węgierski

W Polsce już wkrótce dojdzie do wyborów parlamentarnych, w których, jeśli wierzyć sondażom, spore szanse na sukces ma Prawo i Sprawiedliwość Jarosława Kaczyńskiego. Sam do polskiej polityki nigdy się nie mieszam ani też o niej nie piszę, gdyż z transatlantyckiej odległości wieloletniego emigranta wydaje mi się to bezsensowne. Jednak potencjalny sukces PiS-u może mieć dość istotny wymiar amerykański, o czym w sposób zaskakujący i szczery napisała w swojej właśnie wydanej książce Eleni Kounalakis, która w latach 2011–2013 była ambasadorem USA na Węgrzech.

Kounalakis opisuje proces powolnego rozkładu demokracji pod wpływem poczynań premiera Victora Orbana, który ma do dyspozycji absolutną większość w parlamencie i może podejmować niemal dowolne decyzje. Pani ambasador z rosnącym niepokojem obserwowała, jak wymiar sprawiedliwości tracił niezależność, jak media zmagały się z narastającymi restrykcjami, jak antysemityzm przybierał na sile i jak neofaszyści pojawili się w węgierskim parlamencie. Sam Orban, z którym Kounalakis wielokrotnie rozmawiała, nazwał stworzony przez siebie system „nieliberalną demokracją”, ale ona sama jest przekonana, że Węgry to dziś kraj na wskroś autokratyczny, balansujący dość bezradnie na peryferiach Unii Europejskiej i szukający zastanawiającego przymierza z putinowską Rosją.

Kounalakis regularnie informowała Waszyngton o tym, czego była świadkiem, ale jej raporty były zwykle ignorowane, ponieważ Węgry cieszyły się statusem „strategicznego partnera” USA. Jednak w roku 2012 doszło do mało znanego wydarzenia, które spowodowało, iż to strategiczne partnerstwo przestało istnieć. W sierpniu tego roku Orban nakazał, by Ramil Safarow, azerski morderca, który zabił siekierą ormiańskiego żołnierza w czasie sponsorowanego przez NATO szkolenia wojskowego i który dostał za to dożywocie, został wypuszczony na wolność i wydalony do Azerbejdżanu.

Węgierski premier w żaden sposób nie uzasadnił tej decyzji, zapewne dlatego, że nikomu z niczego nie musi się tłumaczyć. Jednak zwolnienie Safarowa miało poważne konsekwencje. W swoim kraju został przywitany jak bohater. Oczyszczono go z wszelkich zarzutów, dano nowe mieszkanie oraz awans. W rezultacie Armenia zerwała stosunki dyplomatyczne z Budapesztem, w spornym regionie Górnego Karabachu zawrzało, a w Waszyngtonie rozdzwoniły się telefony od wielu przywódców zaniepokojonych możliwością wybuchu wojny w rejonie, w którym krwawy konflikt miał już miejsce w latach 90. minionego stulecia. Do wojny wprawdzie nie doszło, ale niebezpieczna beztroska Orbana przekreśliła dwie dekady współpracy z USA. Dziś w Waszyngtonie jest on postrzegany jako przywódca, na którym nie można polegać i którego najlepiej jest ignorować.

Co to wszystko ma wspólnego z polskimi wyborami? Bezpośrednio – nic. Jednak nad Wisłą wielokrotnie padały już hasła o tym, że po zwycięstwie PiS-u należy dążyć do stworzenia „Budapesztu w Warszawie”, czyli pójść za węgierskim przykładem Victora Orbana. Moim zdaniem jest to przykład kiepski i niebezpieczny. Nikt oczywiście nie wie, czy ta budowa Budapesztu w polskiej stolicy to polityczna propaganda bez większego znaczenia, czy też realna zapowiedź stworzenia orbanowskiej nieliberalnej demokracji w Polsce. Trzeba mieć nadzieję, że ta druga możliwość nie wchodzi w rachubę, bo jeśli wchodzi, to kraj czekają ciężkie czasy.

Andrzej Heyduk

Na zdjęciu: Viktor Orban, premier Węgier (w środku)  fot.Stephanie Lecocq/EPA
Więcej o autorze / autorach:
Podziel się
Oceń

Reklama
Reklama
Reklama
Reklama