Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
Reklama
piątek, 15 listopada 2024 04:50
Reklama KD Market

Beret z guzikami



 

Piszę ten tekst w przedwyborczą środę w moim domu na spokojnych majowo-zielonych przedmieściach Chicago. Nie zobaczycie mnie w sobotę przy urnie, nie dlatego, że nie obchodzi mnie kraj, z którego wyjechałem 15 lat temu, ale dlatego, że moje poczucie przyzwoitości nie pozwala mi decydować o sprawach, które mnie nie dotyczą. Świadomy wybór niezaangażowania w polskie wybory prezydenckie nie oznacza, że temat uważam za nieważny. Wręcz przeciwnie, przecierając oczy ze zdumienia, obserwuję polonijną i polską gorączkę wyborczą. Tym, którzy powtarzają slogan mówiący, że kto nie głosuje, nie ma prawa się wypowiadać na temat wyników i efektów, odpowiadam: „Really?” i wzruszam ramionami.

Uczucia, jakie żywię do Polski i moich rodaków w kraju i za granicą są niezbyt skomplikowane. Cieszę się z sukcesów Polski i Polaków, choć potrafię zagalopować się w krytyce, sukcesywnie zwalczam w sobie genetycznie chyba zaprogramowaną skłonność do narzekania. Nie wstydzę się swojego pochodzenia, mojego akcentu ani nazwiska. Imię oficjalnie zmieniłem na Greg, tylko dlatego, że Grzegorz w połączeniu z Dziedzic potrafi wypowiedzieć tylko Polak. Z całego spektrum uczuć, jakie miewam w kontaktach z ojczyzną i rodakami, najbardziej nie lubię zażenowania. Na szczęście miewam je rzadko, ale nie potrafię wyrobić na nie wewnętrznej odporności. Z bardziej żenujących scen ostatnich miesięcy muszę wymienić przejazd słynnego już rydwanu wydziału stanowego KPA w czasie trzeciomajowej parady, obecność wygolonych chłopców w brunatnych koszulach na uroczystościach smoleńsko-katyńskich i natarczywą kampanię wyborczą Andrzeja Dudy w Chicago, przy absolutnym braku zaangażowania sztabu Bronisława Komorowskiego. Zdecydowana przewaga kandydata PiS w Chicago nie jest ani zaskakująca, ani niezrozumiała. Dominujący sposób przeżywania polonijnego patriotyzmu to ten cepeliowsko-kościółkowy, ze strojami ludowymi, pocztami sztandarowymi i rozdrapywaniem historycznych ran. Kandydat Duda jest tego sposobu przeżywania polskości sygnatariuszem i kontynuatorem.

Całkowita nieobecność Komorowskiego, ani jednej tablicy przy drodze, zero wywiadów w polonijnych mediach, niezagospodarowanie przyautostradowych billboardów odchudzoną, bezwąsą sylwetką prezydenta – to bolesny policzek dla chicagowskiej Polonii. To tak, jakby ktoś nie zadał sobie trudu, żeby z nami porozmawiać i spróbować przekonać do swoich racji. To jak usłyszeć o sobie „z tym nie ma nawet co gadać, bo to tłumok i oszołom”. Przykra, niezaskakująco trafna diagnoza. Szkoda widocznie na Polonię pieniędzy, zachodu, prądu i minut w telefonie.

Kampania w Chicago ma więc tyle wspólnego z wyborczą walką co debata zorganizowana przez Kukiza z debatą prezydencką. W Chicago Duda bierze wszystko, a polonijni wyborcy Komorowskiego najchętniej głośno o swoich preferencjach nie mówią. Tym bardziej zadziwiający jest poziom agresji i zajadłości mało fajnych sympatyków „fajnego kandydata” Dudy. Naprawdę nie musicie tego robić, bo w Chicago Duda wygrałby choćby przyłapali go na występkach znacznie gorszych niż palenie papierosów po kryjomu. Odnoszę wrażenie, że dziejący się na forum publicznym spektakl obrzucania Komorowskiego fekaliami nie służy wyrażeniu politycznych antypatii, a zastępuje: „Dzień dobry, jestem za PiS-em”. Nie dalej jak dzisiaj rano moja żona znalazła w internecie deklarację poparcia dla Komorowskiego napisaną przez piosenkarkę Kayah. Pod postem przeczytałem taki oto wpis pewnej „niepokornej” bojowniczki o wolność: „Ścierwa się ujawniają”. Wychodzi na to, że w wolnym kraju nie można wyrazić poglądów bez obawy o zostanie zwyzywanym od Żydów, pachołków reżimu, lemingów i ścierw. Ręce i nogi opadają.

Tym, którzy zapomnieli, przypominam, że Bronisław Komorowski wciąż sprawuje najwyższy urząd w państwie, a objął go po wygraniu demokratycznych wyborów. Polaryzacja poglądów nie musi oznaczać pieniactwa i agresji, ale widocznie na takim jesteśmy stadium rozwoju obywatelskiego, że wolność oznacza dla nas możliwość nazwania głowy państwa debilem i zdrajcą. Normalnie po ludzku mi Komorowskiego żal – oto człowiek, który zdołał dotrzeć na szczyt państwowej administracji, przez szczekaczy, obszczymurów i różnej maści frustratów obrażany jest wszelkimi możliwymi inwektywami. Za komuny takie zachowania miały jakiś sens, bo za obrazę władzy można było trafić na dołek i dostać pałą. Dzisiaj odwaga staniała, a klawiatura komputera zastąpiła transparenty, ulotki i farbę do pisania po murach. Tyle że wtedy obrażanie ludzi było aktem buntu, a dziś to deklaracja nieumiejętności toczenia merytorycznej dyskusji.

Nie chcę czuć zażenowania i wstydzić się za moich rodaków ani ludzi, którzy Polską rządzą. Dlatego, choć nigdy w życiu nie głosowałem na PO, w niedzielę będę trzymał kciuki za Bronisława Komorowskiego. Nie dlatego, że urzekła mnie jego prezydentura, za stary jestem, by uwierzyć w jego wyborcze obietnice. Życzę mu zwycięstwa, pomimo że o mnie zapomniał, ponieważ pokazu braku klasy sympatyków Dudy długo nie zapomnę.

Grzegorz Dziedzic

 

 
Więcej o autorze / autorach:
Podziel się
Oceń

Reklama
Reklama
Reklama
Reklama