Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
Reklama
piątek, 22 listopada 2024 18:00
Reklama KD Market

Dzień Zwycięstwa - relacje świadków

Dzień Zwycięstwa - relacje świadków
fot.Robert Ghement/EPA
8 maja mija 70 lat od zakończenia II wojny światowej.  O wspomnienia zapytaliśmy świadków tamtych dni - Konstantego Trelę, Bogdana Horoszowskiego i Jana Krawca. 

Konstantego Trelę (97 lat) koniec wojny zastał na terenie Niemiec, gdzie został przewieziony z obozu koncentracyjnego Auschwitz-Birkenau. W obozie koncentracyjnym Sachsenhausen pracował przy budowie bombowców, stamtąd został przeniesiony do obozu przy fabryce myśliwców w Halberstadt. Nadchodziła amerykańska ofensywa, Niemcy zarządzili ewakuację obozu. Konstanty Trela wraz z grupą 400 więźniów znalazł się w “marszu śmierci”, więźniowie byli prowadzeni w kierunku Berlina, a każdy kto nie miał siły dłużej maszerować był rozstrzeliwany przez zamykających kolumnę SS-manów. Konstanty Trela uratował życie francuskiemu więźniowi, który był tak wyczerpany, że  trzeba go było ciągnąć.

W nocy z 9 na 10 maja 1945 r. SS-mani nagle uciekli zostawiając wyczerpanych więźniów. Zostali jedynie dwaj, w tym jeden Ślązak, oprócz nich sześciu grupowych, brutalnych kryminalistów. Został także komendant obozu - austriak. Konstanty Trela wspomina ten moment: - Tych sześciu bandytów otoczyło nas i wiedzieliśmy, że chcą nas zabić, bo w czasie marszu  i likwidacji obozu zginęło najwięcej ludzi. Likwidowali świadków. Nas, z ponad 400 maszerujących została garstka. Wyszedł do nich komendant i przekonywał ich, żeby nas nie zabijali. Wtedy ten Ślązak - SS-man powiedział do mnie: "Jak dam ci znać, pchnij mnie, złap moją broń i uciekaj. Amerykanie są kilometr stąd". Byłem dobrym strzelcem i wiedziałem, że z tej odległości mogę trafić i zabić. Tylko, że ich było sześciu, a w karabinie było pięć naboi. Właśnie prosiłem tego Ślązaka o dodatkową amunicję, kiedy komendant przekonał tych bandytów, żeby zostawili nas w spokoju. Doszliśmy do pobliskiego miasteczka, gdzie dostaliśmy jedzenie i nocleg. Stamtąd z armią amerykańską trafiłem  do obozu dla polskich uchodźców w Bawarii, w Augsburgu koło Monachium. Zostałem tam do 1949 r., cały czas myślałem, żeby wrócić do Polski. Pewnego dnia, przez zieloną granicę przyszedł list od mojego ojca: " Kochany Synu, nie wracaj, wszystkich Twoich kolegów zastrzelili, na Ciebie czekają". Ta wiadomość rozdarła mi serce, wiedziałem, że moja przeszłość w ruchu oporu po powrocie do kraju oznaczać będzie wyrok śmierci.

Bogdan Horoszowski (85 lat) to harcerz Szarych Szeregów, żołnierz AK, pseudonim "Komar", uczestnik Powstania Warszawskiego. Po upadku powstania został wywieziony na roboty do Niemiec, do zakładów w Hager Dortmund. W czasie jednego z bombardowań uciekł i pociągami towarowymi dotarł z powrotem do Polski, najpierw do Warszawy, a następnie do Częstochowy. Tak wspomina koniec wojny:

- Ruszyłem za wojskami rosyjskimi, które wyzwoliły Warszawę i szły na Berlin. Moim punktem docelowym był Toruń, gdzie rodzice mieli niewielką willę. W końcu dotarłem do Torunia i tam zastał mnie Dzień Zwycięstwa. Ten dzień niczym się nie wyróżniał, nie mieliśmy radia, szczątki informacji dochodziły do nas sporadycznie. Miasto było opanowane przez Rosjan, nie było jedzenia, w domu puste ściany. Na szczęście w Toruniu były ogromne magazyny broni. Chodziłem z karabinem za miasto i polowałem, w ten sposób mieliśmy co jeśc. Drzewka, którymi paliliśmy w piecu ścinałem obronnymi granatami. Nawet moją mamę nauczyłem jak rozpalić ogień przy użyciu prochu z rozbrojonych artyleryjskich pocisków. Miałem wtedy 15 lat i liczyło się przetrwanie. O końcu wojny dowiedziałem się później, z jakiejś gazety. Wojna się skończyła, a ja nie zdawałem sobie wtedy sprawy, że dla mnie dopiero się rozpoczyna.

Jan Krawiec (96 lat), były redaktor naczelny "Dziennika Związkowego" końca wojny doczekał w Niemczech , w obozie dla uchodźców. Po pobycie w obozie koncentracyjnym Auschwitz-Birkenau i Buchenwaldzie szedł razem z grupą więźniów w "marszu śmierci"

- Alianci przerwali linię Renu, wiedzieliśmy, że koniec wojny jest blisko. Budowaliśmy wtedy nowy obóz i pracowaliśmy przy zabezpieczaniu wywiezionych z terenu Polski maszyn przemysłowych. Kiedy Niemcy popędzili nas z powrotem do Buchenwaldu wiedzieliśmy, że sytuacja jest poważna, bo nie było nawet pociągu żeby nas przewieźć. Z 500 osób, doszło niewiele ponad 400. Od tamtego czasu mam szacunek do psich sucharów, bo one nas uratowały. Pamiętam, że zatrzymaliśmy się na noc na fermie psów - owczarków niemieckich. Psy szczekały całą noc. Stała tam taka drewniana szopa i ktoś zauważył, że jedna deska jest poluzowana. Kiedy wśliznął się do środka okazało się, że w środku są pudła pełne psich sucharów. Były kwadratowe i bardzo twarde, ale dzięki nim przetrwaliśmy.

Krótko po wojnie Jan Krawiec trafił do miasteczka Eppstein, koło Frankfurtu nad Menem, gdzie grupa polskich dziennikarzy rozpoczęła wydawanie tygodnika "Polska". Jako, że od dziecka marzył o dziennikarstwie i pisał artykuły do prasy podziemnej, dołączył do redakcji. Przydzielono go do pomocy redaktorowi Czesławowi Stanisławskiemu, z którym zajmował się składem i redagowaniem wiadomości odsłuchanych z radia. Niestety pod koniec czerwca do drukarni wtargnęli Amerykanie, zniszczyli świeżo wydrukowane gazety i zakazali druku. W 1949 r. emigrował do Stanów Zjednoczonych, w latach 1968-85 był redaktorem naczelnym "Dziennika Związkowego".

 
Więcej o autorze / autorach:
Podziel się
Oceń

Reklama