Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
sobota, 28 września 2024 08:19
Reklama KD Market
Reklama

Nauczyciele odpowiedzialni za wyniki uczniów?

…a cóż może taki biedny nauczyciel, jeżeli przed sobą ma delikwenta, który już z mlekiem matki wyssał niezbywalne prawo do wolności... - pisze na swoim blogu chicagowski belfer, ktory jeśli postawi dwóję, wyleci z pracy. Zapraszamy do lektury.
a cóż może taki biedny nauczyciel, jeżeli przed sobą ma delikwenta, który już z mlekiem matki wyssał niezbywalne prawo do wolności. Szefowie edukacji naszego stanu zwrócili się do Waszyngtonu z prośbą o przyznanie dodatkowych funduszy na oświatę w stanie Illinois.  Zawierała ona szereg postulatów mających na celu, ogólnie rzecz biorąc, polepszenie wyników nauczania  (warunek konieczny, aby uzyskać pieniądze).  Kwestią, która wzbudza najwięcej kontrowersji jest ocena pracy nauczycieli na podstawie osiągnięć uczniów.      Najnowsze badania socjologów pokazują, że sukcesy uczniów w dużej mierze uzależnione są od kwalifikacji i umiejętności nauczyciela. Jeżeli tak jest, to każdy  zdrowo myślący czytelnik danych statystycznych może dostać lekkich palpitacji: 93% pedagogów największego dystryktu szkolnego w naszym stanie  otrzymało ocenę “excellent” lub “superior”, podczas gdy ich uczniowie nie umieli prawie nic. Jeżeli do tego dołożyć długą listę przywilejów (ubezpieczenia, wcześniejsze emerytury, długie wakacje ) to trudno sie dziwić, że większość społeczeństwa podziela poglądy jednego pana z polonijnego programu radiowego, że: ”to są nieroby, darmozjady i lenie”. Co robić w takiej sytuacji?  Bardzo proste: zmusić ich do pracy, a jak to nie przyniesie oczekiwanych efektów, to zastąpić ich młodszymi kolegami, którzy mają „odpowiedni” stosunek do pracy (jeden z punktów reform zakłada zwolnienie nauczyciela za brak postępów jego uczniów). Domyślam się, że planowane reformy bardzo cieszą wspomnianą grupę ludzi i z pozoru nie ma w tym nic dziwnego ani nadzwyczajnego.  Skąd zatem kontrowersja wspomniana na początku? A no stąd, że są ludzie którzy się z tymi poglądami nie zgadzają. Największą grupą, która oficjalnie nie poparła tej aplikacji jest Chicagowski Związek Nauczycieli. Ktoś powie “no, oczywiście chcą utrzymać status quo i dalej żyć jak pączki w maśle”. Pewnie ziarno prawdy w tym jest, no bo któż łatwo godzi się na zmianę istniejących warunków, szczególnie, gdy są to zmiany na gorsze. Ale z drugiej strony to nauczyciele znają ten system od podszewki i wiedzą, że ich wpływ na wyniki tutejszych “studentów” szczególnie w amerykańskich uwarunkowaniach, jest bardzo ograniczony. Pedagodzy (w tym ja) widzą potrzebę zmian i zgadzają się z koncepcją “wyścigu na szczyt” - tak nazwał ten program prezydent Obama - ale nie mogą się zgodzić, aby cała odpowiedzialność za dokonania naszej młodzieży spadała tylko na ich barki. Bo cóż może taki biedny nauczyciel, jeżeli przed sobą ma delikwenta, który już z mlekiem matki wyssał niezbywalne prawo do wolności. Przychodząc do przedszkola on już wie, że będzie się uczył tylko wtedy, gdy będzie miał na to ochotę i nikt mu tego zmieniał nie będzie, gdyż gwarantuje mu to Konstytucja USA. On już wie, że sam decyduje,  kiedy (teraz, a może za chwilę, lub jutro, albo za rok) lub czego (tylko tego co lubi, np.wf-u i śpiewu lecz nie matmy lub fizy) będzie sie uczył.   W jego arogancko-egocentrycznej postawie upewniać go będzie szkolny psycholog, pracownik socjalny, wychowawca i cała armia ludzi, którzy w szkole pracują, ale dzieci niczego nie uczą i bezpośrednio za ich wyniki odpowiedzialni nie są. On w końcu już wie, że jedynym orężem nauczyciela jest uśmiech, prośba, zachęta,nigdy skarcenie, reprymenda, a broń Boże klaps; kiedy mu się w końcu to nauczycielskie przymilanie znudzi, to może gościa kompletnie zignorować (w najlepszym przypadku odwrócić się plecami), obrzucić go błotem używając najgorszych wulgaryzmów, a w końcu uderzyć, zrzucając przy okazji wszystko, co ma na biurku. Zrobi to wszystko z pełną świadomością zupełnej bezkarności, gdyż tylko w przypadku ostatniego występku grozi mu “straszna” kara do 10 dni zawieszenia, które i tak potraktuje jak krótkie wakacje. Jak taki biedny “belfer” ma być odpowiedzialny za postępy dzieci, które ma w klasach “integracyjnych”?  W takich klasach  oprócz dzieci “zdrowych” ma grupę dzieci (czasami aż dziesięcioro) o różnym stopniu i różnego rodzaju niepełnosprawności z nauczycielem od specjalnej edukacji, który zazwyczaj nie pomaga, a najczęściej utrudnia pracę. Jeżeli dołączymy do tych kuriozów jeszcze tzw. zaangażowanie rodziców, które polega głównie na wtrącaniu przez rodziców stronniczych opinii w procesie ewaluacji ich niewątpliwie najmądrzejszej pociechy, to rysuje  się nam obraz  raczej dość ograniczonego wpływu amerykańskich pedagogów na edukację jego podopiecznych. Nasuwa się zatem pytanie: czy zwalnianie nauczycieli z powodu miernych wyników nauczania uzdrowi edukację w naszym stanie? Oczywiście nie! Sugerują to wyniki testów w innych stanach, gdzie te reformy zostały wprowadzone wcześniej. Dlaczego więc proces ten obejmuje coraz więcej dystryktów w całym kraju? Oto jest pytanie... Belfer

Podziel się
Oceń

Reklama
Reklama
Reklama