Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
Reklama
piątek, 15 listopada 2024 04:26
Reklama KD Market

Smutna rocznica

Przed 40 laty, 30 kwietnia 1975 roku, ostatnie wojska amerykańskie opuściły w popłochu Sajgon, oblegany przez siły komunistycznego Wietkongu. Był to chaotyczny, dramatyczny koniec wojny, w której zginęło 58 tysięcy Amerykanów i ok. dwa miliony Wietnamczyków. Ameryka doznała klęski, która była niezwykle bolesna nie tylko z powodu strat, ale również dlatego, iż pokazała w sposób niezwykle jaskrawy, że hegemonia militarna ma wyraźne granice.

Interwencja USA w Wietnamie miała teoretycznie pewne uzasadnienie. W kraju tym doszło do wojny domowej, w której komuniści, wspierani niemal jawnie przez Kreml, dążyli do władzy. Za rządów prezydenta Nixona, w kontekście zaostrzającej się zimnej wojny, w elitach politycznych Ameryki panował po prostu strach przed komunistami i możliwością ich ekspansji. Ze strachu tego wynikało wiele rzeczy, w tym zgubna chęć amerykańskich strategów do masowego bombardowania Wietnamu, bez zastanawiania się nad tym, że może to doprowadzić do ogromnych strat wśród ludności cywilnej. Zresztą dziś wiadomo już z odtajnionych dokumentów Pentagonu, że również w czasie operacji naziemnych wielu dowódców wydawało swoim przestraszonym, często nastoletnim żołnierzom prosty rozkaz: „strzelajcie do wszystkiego, co się rusza”.

Wydawać by się mogło, że lekcje wynikające z wojny wietnamskiej były na tyle oczywiste, że raz na zawsze zmienią stosunek USA do wojen poza granicami kraju. Tak się jednak nie stało, zresztą nie tylko w przypadku Ameryki. Sowiecka inwazja na Afganistan stała się dla ZSRR podobną katastrofą jak Wietnam dla Amerykanów, a ostateczny rezultat tej lekkomyślnej eskapady wojennej można było przewidzieć, zanim jeszcze padł pierwszy strzał.

Wietnam ciąży do dziś na amerykańskiej psychice, ale nie na tyle, by skutecznie przekonać o czymkolwiek wszystkich tych, którzy w wojnie w odległych krainach nadal upatrują najlepsze rozwiązanie. Amerykańska inwazja na Irak nie była wprawdzie tak krwawa jak wojna wietnamska i nie zakończyła się aż tak spektakularną porażką jak paniczna ewakuacja Sajgonu, ale w sumie sprowadza się do tego samego – totalnie nieudanej próby mieszania się do spraw obcych i kulturowo nam odległych nacji.

Są tacy, którzy argumentują, że iracka wojna zakończyła się amerykańskim sukcesem. Jest to kompletna bzdura. W 40-lecie jednej klęski trzeba jasno określić wymiary tej drugiej. Wystarczy przypomnieć, iż liczni przedstawiciele administracji George’a W. Busha zapewniali, że po szybkim obaleniu rządów Saddama Husajna w Iraku zapanuje demokracja w stylu Tomasza Jeffersona, która następnie „rozleje się” na cały Bliski Wschód. W rzeczywistości rozlało się coś zupełnie innego: krew, ekstremizm, bratobójcze walki i wszechobecny chaos.

Słyszy się czasami opinię, że wszystko to dlatego, że prezydent Obama wycofał z Iraku wojska amerykańskie przedwcześnie. Teza o zbyt rychłym odwrocie nie jest Amerykanom obca. W swoim czasie sekretarz stanu Henry Kissinger niemal samodzielnie przedłużył wojnę w Wietnamie o kilka lat, gdyż uważał, że ostateczne zwycięstwo jest „tuż tuż”. Nauki płynące ze smutnej wietnamskiej rocznicy poszły niestety w las.

Andrzej Heyduk

Na zdjęciu: Przewodnik demostruje, jak wydostać się ze słynnych tuneli Cu Chi w Wietnamie. Tunele zostały wybudowane przez Wietkong podczas wojny w Wietnamie. W tunelach znajdowały się szpitale, kuchnie, sypialnie, sale konferencyjne i arsenały. fot.Le Quang Nhat/EPA

 
Więcej o autorze / autorach:
Podziel się
Oceń

Reklama
Reklama
Reklama
Reklama