Czasami, a nawet dość często, trudno jest zrozumieć zasady amerykańskiej polityki zagranicznej. Z jednej strony nadal w mocy jest embargo USA przeciw Kubie, mimo że jest to obecnie kraj bez większego znaczenia dla bezpieczeństwa Ameryki i że pond 50 lat tychże sankcji nie przyniosło absolutnie żadnych rezultatów. Z drugiej, Waszyngton zasila kasę Egiptu sumą 1,3 miliarda dolarów rocznie, choć jest to kraj, który po ulotnym eksperymencie z demokracją pogrążył się ponownie w żałosnym autorytaryzmie. Sąd egipski właśnie skazał na 20 lat więzienia byłego, demokratycznie wybranego prezydenta, Mohameda Morsi. Faktem jest to, że Morsi po objęciu władzy zaczął przejawiać wyraźnie tendencje antydemokratyczne, ale nie zmienia to faktu, że został odsunięty od władzy przez wojskowych na drodze nielegalnego przewrotu, a jego wyrok skazujący jest kpiną wobec faktu, że wcześniej wydany wyrok na Hosniego Mubaraka został unieważniony.
Gdy w roku 2013 Morsi został „zdjęty“ ze swojego stanowiska, na ulicach wielu egipskich miast doszło do demonstracji. Ludzie domagali się powrotu do demokratycznych metod sprawowania władzy i mieli nadzieję, że zdobycze tzw. arabskiej wiosny nie zostaną zaprzepaszczone. Wśród demonstrujących był między innymi obywatel USA, Mohamed Soltan, absolwent Ohio State University, który zgłosił się na ochotnika do roli tłumacza pracującego dla zachodnich dziennikarzy. Soltan został aresztowany przez juntę obecnego prezydenta Egiptu, generała el-Sisi, a przed kilkunastoma dniami skazano go na dożywotnie więzienie za rzekome wspieranie zdelegalizowanego Bractwa Muzułmańskiego. Podobno prezydent Obama wspomniał o tej sprawie w czasie rozmowy z dyktatorem, ale bez żadnego rezultatu.
Soltan nie jest oczywiście wyjątkiem. W egipskich więzieniach gniją tysiące ludzi, skazanych w wyniku masowych procesów, które toczą się nadal, a które ze sprawiedliwością nie mają nic wspólnego. Sędzia w tym kraju potrafi bez zmrużenia oka skazać na karę śmierci za jednym zamachem ponad setkę domniemanych terrorystów i „wywrotowców“. Chwilowa wolność prasy już się dawno skończyła, a o powrocie do demokracji nie ma w ogóle mowy.
Wobec tych oczywistych faktów Ameryka zachowuje się tak, jakby w zasadzie nic się nie stało. Niedawno wznowiony został eksport wyszukanego sprzętu wojskowego do Egiptu, bo podobno leży to w żywotnym interesie USA. Czołowi amerykańscy politycy nadal ględzą publicznie o tym, że Egipt jest dla nas niezwykle ważnym partnerem i kluczem do stabilności na Bliskim Wschodzie. Być może, ale gdzieś muszą leżeć granice amerykańskiej tolerancji dla zamordystycznych kacyków, prześladujących ludzi za przekonania.
Zresztą nie chodzi tu nawet o tolerancję. Dlaczego amerykańscy podatnicy płacą ekipie w Kairze ponad miliard dolarów rocznie? Dlaczego pozwalamy na to, by pieniądze te były wydawane wyłącznie na zbrojenia? Dlaczego rozsądek amerykańskiej polityki zagranicznej w przypadku bezwzględnych autokratów tak często chodzi na wagary? I dlaczego pozwalamy, by obywatel USA spędził resztę swojego życia w więziennej celi za to, że protestował na ulicy przeciw temu, co się w Egipcie działo?
Sekretarz stanu John Kerry na razie milczy. A nie powinien.
Andrzej Heyduk
Na zdjęciu: Mohammed Morsi fot.STR/EPA
Reklama