Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
Reklama
piątek, 15 listopada 2024 02:38
Reklama KD Market

Bomba comeyowa

W 1945 r. Japończycy przegrywali wojnę i Amerykanie wysłali do cesarza wezwanie do natychmiastowej bezwarunkowej kapitulacji. Cesarz potrzebował jednak trochę czasu, by ostudzić zaślepionych wojennym szałem generałów i wystosował dokument zawierający niefortunne słowo „mokusatsu” posiadające dwa znaczenia: „ignorować” lub „wstrzymywać się z odpowiedzią”. Tłumacz zawalił, bo zdecydował się na pierwszą wersję, w wyniku czego do prezydenta Trumana dotarła wiadomość mówiąca, że Japonia ignoruje amerykańską propozycję kapitulacji. Na Hiroszimę i Nagasaki spadły bomby atomowe. Błędna interpretacja znaczenia jednego słowa przypieczętowała decyzję o użyciu śmiercionośnej broni.

Słowa, jakie padły w tamtym tygodniu z ust szefa FBI, są nadużyciem. Wyjęte z kontekstu wywołują u Polaków gwałtowną reakcję obronną, a w niedouczonym świecie utrwalają stereotyp Polaka antysemity. Niewyjęte – nawet gdyby potraktować je jak niefortunny skrót myślowy – paść nie powinny. O czym jednak mówił dyrektor FBI? Jaki był kontekst tej wypowiedzi? Mówił o znanym zjawisku zbadanym przez psychologów m.in. w słynnym więziennym eksperymencie stanfordzkim Philipa Zimbardo z 1971 roku. Zimbardo podzielił studentów, uczestników eksperymentu, na dwie grupy: „więźniów” zamknął w skonstruowanych w podziemiach uniwersytetu celach, a „strażników” wyposażył w pałki i ciemne okulary lustrzanki. Obie grupy szybko weszły w swoje role, a eksperyment wymknął się spod kontroli. Strażnicy zaczęli znęcać się nad więźniami. Zimbardo przerwał eksperyment, ale udowodnił tezę, o której wiedzą świadkowie Holokaustu: że w sprzyjających okolicznościach dając ludziom przyzwolenie i władzę, wychodzą z nich bestie. Nie ma w wypowiedzi Comeya żadnej nieprawdy, biorąc pod uwagę kontekst psychologii społecznej. Ludzie rzeczywiście są zdolni do okrutnych czynów, jeśli postawić ich w sytuacji bycia panami życia i śmierci. Tak samo jak w warunkach zagrożenia i wyższej konieczności są zdolni do niezwykłego bohaterstwa i poświęcenia.

Może zatem dopuszczamy się nadinterpretacji, dławiąc się po raz kolejny słusznym narodowym gniewem: słowo „wspólnik” to jeszcze nie kolaborant, to nie to samo co „współwinny” ani „współodpowiedzialny”. Stoi co prawda niebezpiecznie blisko, o wiele za blisko, ale to nie to samo. Nadinterpretacja to taka zabawa w głuchy telefon, ktoś coś powie, następny trochę przekręci, trzeci źle przetłumaczy – awantura gotowa, bicie w tarabany i podpisywanie petycji do Białego Domu. Tym bardziej, że Comey w końcu dość niezgrabnie się ze swojej gafy wycofał i w liście do polskiego ambasadora napisał, że żałuje swojej wypowiedzi. Będąc konsekwentnym w nadinterpretowaniu, powinniśmy uznać, że taka deklaracja jest bardzo blisko „przepraszam”. Choć oczywiście satysfakcja byłaby pełniejsza gdyby zrzekł się urzędu, ubrał pokutny wór, przeprosił w telewizji po polsku zdaniem wielokrotnie złożonym, a swój majątek w ramach zadośćuczynienia rozdał klepiącym biedę polskim weteranom.

Ta strzelanina robi się już zresztą żenująco nudna: oni holokaustową gafę, my – holokaustowego focha. Może zamiast obrażać się i drzeć szaty, pora wykonać solidną judymową pracę u podstaw: zorganizować parę konferencji, nakręcić filmy dokumentalne i fabularne, wydelegować paru historyków, żeby w niedouczonej Ameryce dali serię wykładów o roli Polaków w II wojnie światowej. Tymczasem niosąc kaganek historycznej oświaty, stawiamy w Daley Plaza wystawkę, o której nikt nie wie i która nikogo nie interesuje. Prezentacja o ratowaniu Żydów przez Polaków składa się z paru tablic informacyjnych wyglądających jak kopalniana gazetka ścienna. Nie możemy spodziewać się, że świat sam z siebie zainteresuje się naszą rolą w Holokauście, tudzież że sprawę załatwi kilka postawionych w kącie tablic. Potrzebny jest mocny głos i wiedza, za którą stoją źródła, relacje świadków, dowody i dokumenty. Jeszcze jedno, dopóki nie rozliczymy się sami przed sobą z naszej historii, nie liczmy na sprawiedliwy osąd. Jeśli nie zdobędziemy się na szczerość – będziemy ofiarami oszczerstw i historycznej stygmatyzacji. Prawda nas wyzwoli. Prawda o Żegocie, poświęceniu Polaków w imię ratowania Żydów, Janie Karskim i rotmistrzu Pileckim, ale i ta – nieprzynosząca nam dumy – prawda o polskich kapo w obozach zagłady i przejmowaniu żydowskich majątków. To kwestia cywilnej odwagi i narodowej dojrzałości. A jeśli nie jesteśmy gotowi na historyczną wiwisekcję, to przynajmniej zainwestujmy w nasz narodowy wizerunek i wynajmijmy paru skutecznych historycznych piarowców.

Weźmy zatem głęboki oddech, zanim zdecydujemy się na wytoczenie najcięższej artylerii. Przeczytajmy jeszcze raz wypowiedź Comeya, wsłuchajmy się w kontekst, zamiast z marszu, automatycznie wszczynać alarm. Dialog i edukacja to rozwiązania konstruktywne, w przeciwieństwie do obrażania się, które jest rozwiązaniem pasywnym i oprócz podkreślenia naszej racji nic niewnoszącym. Prezes KPA Frank Spula mówił, że Comeya powinna spotkać kara i ma rację. Ignorancja i brak wiedzy nie mogą pozostać bez konsekwencji. Proponuję wysłać Comeya na wycieczkę do Auschwitz i skazać go na przeczytanie paru historycznych książek. Nie zaszkodzi, gdyby tysiąc razy napisał „Za Holokaust odpowiedzialni są Niemcy”. I znalazł sobie kogoś bardziej rozgarniętego do pisania przemówień.

Grzegorz Dziedzic

Na zdjęciu: James Comey fot.Michael Reynolds/EPA
Więcej o autorze / autorach:
Podziel się
Oceń

Reklama
Reklama
Reklama
Reklama