Gubernator Indiany Mike Pence ku uciesze swoich ultrakonserwatywnych kolegów i wyborców podpisał ustawę o wolności religijnej dającą obywatelom prawo „do wyznawania i praktykowania wiary bez ingerencji rządu”. Teraz każdy mieszkaniec Indiany bez obaw o proces i sankcje karne może odmówić drugiemu człowiekowi usług, pracy, mieszkania i zdeptać jego godność tylko dlatego, że prezentowane przez tego człowieka wartości, światopogląd, wygląd lub cokolwiek jest sprzeczne z przekonaniami religijnymi drugiego człowieka.
Zaczęło się od awantury w cukierni, kiedy para gejów chciała zamówić tort na swój ślub, a na jego szczycie zażądała dwóch figurek panów młodych. Ta usługa okazała się nie do zaakceptowania przez głęboko wierzącego cukiernika, wobec czego odesłał narzeczonych z kwitkiem. Sprawa trafiła do sądu i zrobiła się chryja. Aby uniemożliwić gejom postawienie na swoim (bo przecież tort na ślub to jakaś zboczona ekstrawagancja), stanowi legislatorzy ustanowili prawo i teraz można pokazać mniejszościom i dewiantom, gdzie ich miejsce.
Nie zamierzam stawać tu w obronie homoseksualistów, bo oni sami z dyskryminacją świetnie sobie poradzą, są przygotowani i zaprawieni w równościowych bojach. Nic mi do tego, że ograbił gubernator mieszkańców Indiany ze złudzenia, jakoby żyli w XXI wieku. Co tam, że z Indiany wycofują się biznesy, a stan jest pośmiewiskiem od Atlantyku po Pacyfik. Najważniejsze, że jest wolność. Nie ma znaczenia, że przy okazji wyrażania tej wolności krzywdzimy drugiego człowieka – wolność ma przecież swoją cenę. Tutaj pomylił Pence wolność ze swobodą. Wolność to nie stan, w którym napędzany przez moje przekonania wprowadzam w życie wszystko, co mi przyjdzie do głowy. Nie gwałcę kobiet, które mi się podobają, nie wsiadam do nieswojego mercedesa tylko dlatego, że przekonany jestem, że powinien należeć do mnie. I tak dalej. Wolność regulują normy i prawo, a te stoją na straży bezpieczeństwa jednostki i równowagi zbiorowości. Jeśli nie ma granic wolności lub są płynne i iluzoryczne jak wierzenia i przekonania, stracę kontrolę, moje wyobrażenia o słuszności przejmą stery, racjonalność i praworządność szlag trafi, a komuś stanie się krzywda.
Gubernator Pence podpisując ustawę, wyświadczył usługę konserwatystom, głównie tym, którzy dysponują całą gamą absurdalnych wierzeń. Na przykład w to, że świat został stworzony sześć tysięcy lat temu, a Adam i Ewa rozmawiali z dinozaurami. Dlaczego nauczyciel, który wyznaje ten mocno konstruktywistyczny światopogląd nie ma zacząć nauczać go na lekcjach biologii? Przecież pozwala mu na to wolność religijna. Po co nam prawo stanowione, skoro mamy naturalne? W Biblii znajdziemy wskazówki, co zrobić z niewierną żoną, synem onanistą, złapanym na gorącym uczynku homoseksualistą czy złodziejem. Oczywiście jeśli biblijne wersy zrozumiemy dosłownie i wyjmiemy z kontekstu, ale to przecież żadna trudność.
Kilka dni po podpisaniu ustawy w Indianie założono Kościół Marihuany. Zapisy prowadzono na Facebooku, a założyciel właśnie szuka miejsca na budowę świątyni. Kościół chybcikiem wymyślił swoje przykazania, status i prawdy wiary, w tym główny dogmat „Palenie jest święte”. Wszystko jest w zgodzie z prawem, a potencjalne aresztowania za posiadanie nielegalnych konopi mogą okazać się nietolerancją religijną i zwykłym łamaniem prawa. Na tym rzecz jasna się nie skończy. Tylko czekać aż kongregację założą miłośnicy produkowanej w garażach z tabletek na kaszel i rozpałki do grilla metamfetaminy. Wystarczy założyć Kościół Świętego Methu. A narkotyki w świetle prawa produkować jako substancję sakralną. Praktycznie założyć można każdy Kościół.
Skrajnym przykładem jest istniejący Kościół Świętego Potwora Spaghetti, którego wyznawcy czczą Jego Makaronowatość w pomidorowym sosie z pulpecikami. To oczywiście religijny żart i prowokacja, ale pastafarianie domagają się praw przysługujących innym religiom. Chcą państwowych dotacji, ustanowienia ich świąt dniami wolnymi od pracy, miejsca w podręcznikach religioznastwa. Cynizm? Pewnie, ale dobitnie pokazuje do czego prowadzi przyznanie religijnym przekonaniom statusu normotwórczego. Drodzy pastafarianie, jedźcie do Indiany, tam wybudujcie świątynię w kształcie durszlaka. A potem zażądajcie usunięcia świętego makaronu ze sklepowych półek.
Ultrakonserwatystom z Indiany już niedługo z ust może zejść uśmieszek gejożerczego triumfu. Do Indiany zjadą się wariaci wszelkiej maści i pod przykrywką kolejnych Kościołów poprowadzą stan Indiana hen poza granice absurdu. Nie pomoże nawet Kościół Zdrowego Rozsądku. Tak się dzieje, kiedy wolność myli się ze swawolą. I gdy ludzie, którzy w imię wolności najchętniej zagoniliby Murzynów z powrotem na plantacje, tę swawolę konstytuują.
Grzegorz Dziedzic
fot.Davidlud/Wikipedia
Reklama