Rodzili się na fali powojennego hurraoptymizmu. Dzieciaki wyżu demograficznego nazwano w Ameryce „baby boomers”.
Niemal dokładnie w 9 miesięcy od zakończenia drugiej wojny światowej „kwilenie dzieci dało się słyszeć w całym kraju” – jak to określił później historyk Landon Jones, opisując ten okres.
W 1946 roku w Stanach Zjednoczonych urodziło się 3,4 mln dzieci. Więcej niż kiedykolwiek przedtem. Wyż trwał do 1964 roku. W sumie w ciągu 18 powojennych lat na świat przyszło 76,4 mln „boomersów”. Stanowili oni 40 proc. ludności USA.
Byli młodzi, pełni entuzjazmu. Polecieli na Księżyc, stworzyli rock and rolla i nieustannie realizowali amerykański sen o szczęściu. Teraz niektórzy z nich czują się jakby mniej potrzebni. Ale obecnie jest to grupa, w której rękach skupiona jest większość bogactwa i władzy. Jednak jest to także grupa, w której z każdym dniem powiększa się liczba emerytów.
Już teraz populacja seniorów, czyli tych, którzy ukończyli 65 lat, przyrasta w większym tempie (15,1 proc.) niż populacja USA (9,7 proc.). Ta dysproporcja jest niepokojąco duża i będzie wzrastała, by w roku 2030 liczebność tej grupy osiągnęła 71,5 miliona. Będzie to ogromne obciążenie dla systemu emerytalnego, służby zdrowia oraz opieki społecznej. „Boomersi” chcą być aktywni i jak najdłużej korzystać z zasobów, jakie zgromadzili oraz, co ciekawe, pozostać czynnymi zawodowo. Stąd też są siłą napędową branży anti-aging specjalizującej się w zwalczaniu symptomów starości – bo chcą sobie zapewnić zdrowie i sprawność przez długie lata.
Kryzys ekonomiczny, który rozpoczął się w 2008 roku, dotknął najbardziej Amerykanów po pięćdziesiątce. Wielu z nich zostało zmuszonych do pracy na nisko płatnych stanowiskach z mniejszą liczbą godzin i skromniejszymi świadczeniami.
Aby zbadać wpływ, jaki wywarła niedawna recesja na pracowników w starszym wieku, Amerykańskie Stowarzyszenie Osób na Emeryturze (AARP) przeprowadziło sondaż z udziałem 2,5 tys. osób pozostających bez pracy w ciągu ubiegłych 5 lat. 45 proc. z tych, którzy mają 55 lat lub więcej, szuka zatrudnienia od ponad pół roku. W związku z tym administracja Baracka Obamy podjęła inicjatywę, której celem jest zachęcanie pracodawców z sektora prywatnego i publicznego do zatrudniania osób pozostających od dłuższego czasu na bezrobociu.
Wyniki sondażu posłużyły do sporządzenia raportu „Długa droga powrotna. Zmagania o pracę po bezrobociu”. Autorzy raportu, przygotowanego na zamówienie AARP, podkreślają, że mimo iż bezrobocie w USA spada, to jednak niekoniecznie dotyczy to ludzi w przedziale wiekowym od 45 do 70 lat. Połowa z nich jest bezrobotna albo podjęła decyzję o przejściu na emeryturę. Druga połowa była w stanie znaleźć zatrudnienie, ale warunki oferowane w nowej pracy bywają różne.
Według Biura Statystyk Pracy najszybciej rośnie zapotrzebowanie na osoby do opieki nad ludźmi starszymi i chorymi, a także na wyszkolonych pracowników służby zdrowia jak terapeuci i asystenci lekarzy, czyli średni personel medyczny.
Dla osób znających języki obce otwierają się coraz częściej możliwości pracy w charakterze tłumaczy w sądach i w biurach. Ale otrzymanie takiej pracy może okazać się trudne, szczególnie dla osób pozostających od dłuższego czasu na bezrobociu, gdyż pracodawcom mogą oni wydawać się za starzy, za mało elastyczni i nieposiadający dostatecznych umiejętności posługiwania się techniką komputerową. Starsze osoby poszukujące pracy są często ofiarami dyskryminacji na tle wieku, ale jest to trudne do udowodnienia przed sądem i dlatego liczba takich pozwów maleje.
Wśród tych uczestników sondażu, którym udało się znaleźć pracę, około 65 proc. pracuje na pełen etat, a pozostali kilkanaście godzin tygodniowo. Poniżej 35 proc. z nich zarabia w swojej nowej pracy więcej niż poprzednio, a jeszcze mniej otrzymało lepsze świadczenia niż w swoim poprzednim miejscu pracy. Połowa ankietowanych podała, że znalazła nową pracę dzięki swoim kontaktom, a nie przez media społecznościowe, którymi osoby starsze posługują się stosunkowo rzadko.
Wojciech Minicz
fot.rudyanderson/pixabay.com
Reklama