Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
Reklama
piątek, 15 listopada 2024 02:35
Reklama KD Market

Epidemia leczenia


Do gabinetów psychiatrycznych w USA trafia coraz więcej dzieci, recepty na leki psychotropowe otrzymują już nawet dwulatki. Ostrożne szacunki mówią o 12-krotnym inne nawet o 35-krotny wzroście zapadalności na zaburzenia psychiczne wśród dzieci w ostatnich dwóch dekadach. W przeciętnej klasie szkolnej jest przynajmniej troje dzieci poddawanych psychofarmakoterapii. Czy rzeczywiście mamy do czynienia z epidemią chorób psychicznych? Czy może z epidemią braku czasu dla naszych dzieci?


– Mój najmłodszy pacjent ma 6 lat – mówi lekarz psychiatra Anna Mackender. – Rodzice przyprowadzają dzieci z różnymi zaburzeniami. Najczęściej leczę pacjentów z nerwicami lękowymi, ADHD i depresją. Pierwsza wizyta w moim gabinecie trwa 90 minut, to ewaluacja, rozpoznanie. Biorę pod uwagę wszystkie czynniki: sytuację rodzinną, szkolną, historię medyczną. Dzwonię do szkoły, rozmawiam o sytuacji pacjenta z pracownikami socjalnymi. Często najpierw zalecam wizytę u psychologa. Mówię: „Zobaczmy, co będzie się działo, jeśli wprowadzicie w domu jakieś zmiany”. Dzieci reagują na stres tak samo jak dorośli. Wszyscy żyjemy w coraz większym pośpiechu, pod coraz mocniejszą presją. Wszyscy przeżywamy załamania i problemy. Nie wszystkie przypadki trzeba leczyć. Ale niektóre tak.


Dr Mackender jest zdania, że współczesna psychiatria jest coraz skuteczniejsza i bezpieczna. – Leki mogą być pomocne, a czasem są konieczne. Najczęściej nie trzeba ich brać do końca życia, a jedynie do uregulowania zaburzonej chemii mózgu. Zdarzają się czasem sytuacje, że pacjent musi brać leki, bo bez nich nie jest w stanie funkcjonować. Wiele zależy od lekarza i jego doświadczenia, warto skorzystać z dodatkowej opinii, szczególnie jeśli diagnoza wydaje nam się zbyt szybka i pochopna. Ja, jako lekarz i matka, zawsze biorę pod uwagę przede wszystkim prawidłowy rozwój i dobro dziecka.

Dawid to drobny 9-latek

Wciąż w biegu, lekcje odrabia, stojąc przy biurku na jednej nodze. Bardzo emocjonalny – dwa lata po śmierci ukochanego kota zdarzało mu się z tego powodu wybuchać płaczem. Problemy zaczęły się, kiedy rodzice Dawida rozstali się i zaangażowali w dość paskudny rozwód. Na początku próbował zwrócić na siebie uwagę, jakby swoim zachowaniem chciał krzyknąć: „Hej! Zobaczcie, ja też w tym wszystkim jestem i mnie też to boli”. Poleciały mu oceny, co parę dni lądował na dywaniku u dyrektora, zaczął mieć problemy z rówieśnikami. W końcu zaczął mówić i pisać, że nie chce istnieć, że chce się zabić. Nauczycielki wzywały rodziców, ci przychodzili do szkoły i spotykali się z nimi, z dyrektorem, szkolnym psychologiem i pracownikiem socjalnym. – Właściwie wszyscy w szkole od razu mieli jedno rozwiązanie, nie mówili wprost, ale sugerowali tabletki. Ja to rozumiem, nauczycielki chciały mieć na lekcjach spokój, a w jednej klasie jest pięciu zdiagnozowanych z ADHD (Zaspół nadpobudliwości ruchowej z deficytem uwagi) i dwóch z ODD (Zaburzenie opozycyjno - buntownicze). Nie są w stanie nad dzieciakami zapanować – mówi Marysia, mama Dawida.

W końcu Marysia zabrała syna do terapeutki, która zaleciła diagnostykę psychiatryczną chłopca. Dawid trafił do psychiatry tylko raz. Sesja była wyjątkowo nieprzyjemna, głośna, a lekarz poświęcił chłopcu zaledwie kilka minut. Rodzice postanowili nie leczyć chłopca farmakologicznie. Chodzi w dalszym ciągu do terapeutki, przed którą potrafi się otworzyć, dobrze reaguje na terapię. Rozwód jeszcze trwa, ale emocje opadają, rodzice spędzają z synem dużo czasu, pomagają mu z lekcjami, wożą na koszykówkę, namawiają na taekwondo. Dawid ma gorsze i lepsze momenty, ale jest lepiej. Poprawiły się oceny i zachowanie. Pomagają zwierzęta; w domu ma trzy koty i psa. To uczy go sumienności i odpowiedzialności. – Udało uchronić się Dawida przed piętnem, jakie może powodować diagnoza psychiatryczna, nie chcieliśmy, aby czuł się gorszy. Jedyne, czego żałuję, to że Dawid nie trafił do terapeutki już trzy lata temu – mówi Marysia. – Zawsze byłem przeciwnikiem lekarstw – dodaje Marcin, ojciec chłopca. – Dość napatrzyłem się na moich kolegów ze szkoły średniej, wielu z nich brało stymulanty na ADHD po prostu dla zabawy, kruszyli tabletki i wciągali je do nosa, niektórzy handlowali nimi jak narkotykami. Większość z tych ludzi źle skończyła.

Leki czy psychoterapia?

Według terapeutki Małgorzaty Olczak z programu „Młodzieżowy Punkt Zwrotny” przy Zrzeszeniu Amerykańsko-Polskim problemy i zaburzenia psychiczne są czymś powszechnym i normalnym, są częścią ludzkiego doświadczenia. – To jak grypa, każdy z nas przechodzi czasem przez okresy smutku, przygnębienia, różnie radzimy sobie ze stresem. Szczególnie wiek młodzieńczy jest pełen skoków emocjonalnych. W życiu nastolatka pojawiają się ważne decyzje, pierwsze związki i rozczarowania. Wchodzenie w dorosłość naprawdę nie jest łatwe.

Do „Punktu Zwrotnego” trafiają najczęściej nastolatki przyprowadzane przez bezradnych i załamanych rodziców.

– Moja pomoc najczęściej skupia się na całej rodzinie, co często dziwi rodziców, którzy najchętniej oddaliby mi swoje dziecko „do naprawy”. Tłumaczę im, że dużo zależy od ich przykładu i pomocy. Dzieci uczą się od rodziców reakcji na otaczający je świat. Jeśli w rodzinie mama reaguje paniką albo wycofaniem, tata złością, a dziadek siedzi na kanapie i pije piwo – to żadnych konstruktywnych sposobów dziecku nie są w stanie przekazać.

Terapeutka podkreśla, że w niektórych przypadkach leczenie farmakologiczne jest uzasadnione, a nawet niezbędne.

– Czuję się bezpieczniej, kiedy wiem, że dziecko czy młody człowiek był ewaluowany przez psychiatrę, a w przypadku przyjmowania leków – uważnie monitorowany. Wtedy zaczyna się moja rola, bo leki tylko zmieniają chemię mózgu, łagodzą objawy, ale przecież nie uczą ani nie wywołują właściwych zachowań. Za leczeniem farmakologicznym musi iść terapia, rozmowa. Jeżeli psychiatra, przepisując tabletki, nie proponuje psychoterapii, warto pomyśleć o zmianie lekarza.

Mateusz to „żywe srebro”

Zawsze w ruchu, wciąż z nowym pomysłem, a właściwie z wieloma pomysłami naraz. Ze szkoły zaczęły przychodzić niepokojące sygnały – że głośny, że przeszkadza, że rozprasza inne dzieci. Rodzice próbowali różnych metod, a w końcu zabrali Mateusza do psychiatry. – Doktor spojrzał na dziecko dwa razy, zadał trzy pytania i wypisał receptę. Na koniec wizyty powiedział: „Jak będzie pani potrzebowała, żeby był cicho, na przykład w kościele, to proszę mu dać troszkę więcej” – wspomina Lidia, mama Mateusza.

Leki na ADHD działają jak amfetamina – stymulują działanie mózgu i w rezultacie pozwalają skoncentrować się nadaktywnemu dziecku. – Mateusz brał to przez parę dni, ale był dziwny. Przymulony w ciągu dnia, rozdrażniony wieczorem, nie był sobą. Co prawda świetnie się skupiał, ale potrafił przez godzinę bez przerwy kopać dołek w piasku. Zrezygnowaliśmy z leków – dodaje Robert – ojciec Mateusza.

Rodzice zapisali syna na terapię zajęciową, gdzie trenuje zachowania akceptowalne i uczy się samokontroli. W szkole zachowuje się poprawnie, nadrabia inteligencją i poczuciem humoru. Mateusz jest w klasie o podwyższonym poziomie nauczania, zadanie odrabia w 15 minut, książkę z kilkuset stronami czyta w dwa dni. W domu jest różnie, ale rodzice pilnują, żeby miał dużo ruchu, uważają na dietę.

Odkąd pamięta była inna

Kamila ma 30 lat, jest technikiem weterynaryjnym. Jako mała dziewczynka miała problemy z pamięcią i wybuchami agresji. Kiedyś odgryzła starszej siostrze kawałek brzucha, tylko dlatego, że tamta za głośno śpiewała. Opuszczała szkołę, symptomy pogarszały się, aż w wieku 9 lat próbowała się powiesić. Psychiatra zdiagnozował depresję, ADHD i dysleksję. W wieku 15 lat zaczęła brać leki psychoaktywne: stymulanty, uspokajające i antydepresanty. Lekarz konsekwentnie podnosił dawki. Poczuła się lepiej, poszła do college’u, zaczęła funkcjonować, choć skutki uboczne były uciążliwe. – Chodziłam jak zombie, rano nawet budzik nie był w stanie mnie obudzić, ciągle ziewałam, zgrzytałam zębami tak mocno, że jednego złamałam.

Przed skończeniem się przepisanych lekarstw szła do psychiatry i dostawała kolejną receptę. Pewnego razu leki skończyły się przed nadchodzącą wizytą. Dwa dni później Kamila wylądowała w szpitalu. – Czułam jakby przez moje ciało przechodził prąd, wymiotowałam, spadłam ze schodów. Byłam w takim stanie, że nie potrafiłam trafić ręką do twarzy, mówiłam coś, a nie rozumiałam, co mówię.

Objawy ustąpiły, kiedy dostała w szpitalu leki. Potem, stopniowo zmniejszając dawki udało jej się przestać je brać. Kamila nie lubi ludzi, najlepiej czuje się sama. W wieku 29 lat zdiagnozowano u niej syndrom Aspergera – zaburzenie rozwojowe znajdujące się w spektrum autyzmu. Bierze bardzo małe dawki antydepresantów. – Jestem świadoma tego, że jestem inna, odczuwam inaczej, reaguję inaczej i mam inne neurologiczne funkcje. Wiem, że nigdy nie będę w stanie słuchać ludzi i wiedzieć, o co im chodzi, czytać książkę, wiedząc co czytałam, lub zakończyć choć jedną rzecz w życiu. Wiem też, że za pomocą garści tabletek nie będę normalnie żyć. Będę tylko funkcjonować i mniej czuć. Moja osobowość wygasa wraz z zwiększonymi dawkami lekarstw. Najlepszym lekarstwem dla mnie jest samoakceptacja.

Kamila chodzi na terapię. Maluje. Medytuje. Codzienne sprawy do załatwienia notuje na ścianie, inaczej zapomni.

Statystycznie

– Najczęstsze przyczyny pobytu w szpitalach psychiatrycznych u dzieci to depresja, choroba afektywna dwubiegunowa (ang. bipolar disorder) i psychoza. Najwięcej dzieci diagnozowanych jest z ADHD. W roku 2011 więcej niż 6,4 mln dzieci w Stanach Zjednoczonych było zdiagnozowanych z ADHD. Zwiększyła się również ilość przepisywanych leków: z 4,8 proc. w 2007 do 6,1 proc. w 2011 roku – mówi psycholog Katarzyna Pilewicz. – Farmakologiczne leczenie chorób psychicznych u dzieci powinno się stosować tylko doraźnie i wyłącznie w ekstremalnych przypadkach. Badania naukowe pokazują, że leki psychiatryczne zmieniają kształt komórek mózgowych i je niszczą. Tak zwane psychotropy prowadzą w niektórych przypadkach do samobójstw, eksplozji agresji i przemocy, cukrzycy, otyłości, i zaburzeń neurologicznych – tłumaczy Pilewicz. - Nasze dzieci nie potrzebują leków. One potrzebują nas, dorosłych, żeby je chronić przed nadużywaniem marketingowych chwytów kampanii farmakologicznych. Z moich obserwacji w pracy z dziećmi z tzw. ADHD wynika, że pozytywna i konsekwentna dyscyplina rodzicielska, miłość i poczucie bezpieczeństwa oraz praca terapeutyczna całej rodziny, odpowiednia dieta i suplementacja – czynią cuda. Odpowiedzialność za nasze dzieci ponosimy my sami.

Grzegorz Dziedzic

[email protected]

 

Więcej o autorze / autorach:
Podziel się
Oceń

Reklama
Reklama
Reklama
Reklama